W dzieciństwie nie miałam kolegoów. Nie było ich w moim otoczeniu, więc miałam masę koleżanek, ale żadnego kumpla. Dlatego też, gdy trafiłam do ogólniaka, totalnie nie wiedziałam, jak z nimi rozmawiać, o czym, etc. Był to czas pierwszych miłości, które zadania mi nie ułatwiały, a tylko komplikowały relacje. Z czasem rozkręciłam się trochę, a nawet znalazłam przyjaciela.
Zawsze męczyło mnie to, że przy chłopakach robiłam się sztywna, myslałam ciągle, że mnie oceniają, a ja beznadziejnie wypadam etc. A przecież - co paradoksalne - jestem osobą żywiołową i wesołą, niektórzy nazywają mnie duszą towarzystwa
![co? :|](./images/smilies/co3.gif)
Obecnie studiuję i... cały czas nie mogę przełamać tej bariery, traktowania kobiet i facetów jednakowo. Wciąż tkwi we mnie poczucie, że jak mam do czynienia z facetem, to muszę jakoś zabłysnąć. Powoduje to we mnie pewną blokadę, nie umiem "rozkręcić się". Nie będę udawać, że nie komplikuje to moich relacji damsko - męskich. Kiedy podobam się komuś, kto mi nie, to mam ochotę od tej osoby uciec jak najdalej, uczucie budzi we mnie zażenowanie. Z kolei kiedy ktoś podoba się mi, to nie potrafię być naturalna i pokazać się taką, jaką jestem naprawdę. Wiem, że wiele na tym tracę, a wiele "zaiskrzeń" kończę platonicznie.
Jak mam sobie z tym poradzić???
![co? :|](./images/smilies/co3.gif)