teraz nasze relacje wygladaja tak...ze praktycznie w ogole ze soba nie rozmawiamy, a jak juz sie odzywa to z pretensjami... i mowi, ze np. to ze mam wielu adoratorow pozwala mi podtrzymac za wysokie mniemanie o sobie ! ze bylam z nim nieszczera!!! rzuca mi haslami, ze jesli oczekuja ze bedzie po mnie plakal przez pol roku i chowal sie w kacie to mnie zawiedzie - naprawde mam tego dosc!! i juz nie mam nawet sil zeby tego wysluchiwac, zaluje ze go tak blisko siebie dopuscilam, choc to ze mnie poznal jak widac w takiej sytuacji nie ma zadnego znaczenia! bo teraz juz nic nie jest wazne, on widzi wszystko jak chce i oczywiscie to ja jestem ta zla! modliszka z tabunem adoratorow lamiaca im serca! to jest tak infantylne podejscie, ze az mnie irytuje! Gorzej juz chyba nie moze byc, nawet nie mam ochoty z nim rozmawiac, a raczej udawac na uczelni ze wszystko jest normalnie, bo to nie ma sensu.
Co powinnam zrobic w tej sytuacji? Bo kusi mnie wywrzeszczenie mu, ze jest cholernym egoista i to ja sie powinnam czuc oszukana a jego biedne urazone meskie ego mnie nie obchodzi w ogole!
Byl dla mnie bardzo wazny... myslalam ze sie swietnie rozumielismy, ze to prawdziwa przyjazn, ktora miedzy kobieta a mezczyzna rzadko sie zdarza... strasznie brakowalo mi w zyciu takiego uczucia....
a teraz po prostu czuje tylko bol i zal... pisze do mnie jak do najwiekszego wroga, obwinia o cala sytuacje, mowi ze chyba w ogole mnie nie poznal. ech....
czy da sie w ogole wybrnac z tej sytuacji? czy bedzie jesczze gorzej? z natury ejstem osoba wybuchowa i klotliwa, jak w gronie znajomych rzuci podobnym haslem to nie wytrzymam...
o odbudowywaniu przyhazni czy znajomosci, nie ma mowy... w jego miemaniu to ja zranilam jego, a dla mnie sytuacja wyglada calkiem inaczej....
moze choc lepiej mi sie zrobi jak poczytam co napiszecie...