Sytuacja:
z dziewczyna studiujemy razem w tym samym miescie. Na dluzszy weekend pojechalismy do domu (ja do naszego rodzinnego miasta, a ona do swojej rodzinki gdzies indziej). Wczoraj okazalo sie, ze musze wracac tam gdzie studiuje, poniewaz juz dzisiaj rano mialem obowiazkowe zajecia (rektor sucks). Mialem wracac wczoraj miedzy 18-ta, a 19-ta z bratem. Dziewcze wrocilo do naszego rodzinnego miasta wczoraj ok 17:30. Chciala, zebysmy sie jeszcze zobaczyli zanim pojade. Chcialem tego rzecz jasna i ja, wiec szybko sie spakowalem i chcialem do niej pojechac. Po drodze jednak zostalem zatrzymany przez mojego 2-letniego bratanka, ktorym zajmowala sie w tym momencie moja mama. Musiala jednak skoczyc do kuchni, wiec ... dobra, zeby bylo krocej
Staralem sie jej wytlumaczyc, ze chcialem przyjechac ale z przyczyn malo w tym przypadku ode mnie zaleznych nie moglem.
Jednak ona sie smiertelnie wkurzyla, stwierdzila, ze nie chcialo mi sie po prostu przyjechac i koniec tematu. I nic nie daja zadne tlumaczenia, prosby. Mnie cos takiego boli, bo sam chcialem sie z nia jeszcze spotkac.
I teraz jest na mnie zla, wkurzona, wpieniona po wszystkie czasy. Twierdzi ponadto, ze mi na niej nie zalezy. Toz to dziecinada! Coz, przeczekac
ufff, juz lzej, musialem sie wygadac
tez macie czasem takie jazdy bez powodu?
A, i wazniejsze: czy powinienem czuc sie winny? ;]
i jeszcze jedno: moze macie jakis uniwersalny algorytm na zalagodzenie takiej sytuacji?
pzdr!