Za namową kuzyna postanowiłem napisać parę zdań i zasięgnąć tym samym opinii ludzi bardziej doświadczonych na gruncie uczuciowym. Postaram się to streścić maksymalnie jak się da.
Z historii wypadałoby pewnie wymienić to, że wcześniej byłem w 3 ( właściwie 4 ) związkach... wszystkie dość krótkie i dość mocno nieudane. Nie zagłębiając się bardzo w szczegóły napiszę tylko, że jeżeli dziewczyna ma problemy z dragami, zdradami czy osobowością i nie wykazuje szczerej chęci poprawy tego stanu ( oczywiście mimo rozmów i zapewnień ), to chyba nie ma o czym rozmawiać w kwestii prób ciągnięcia tego dalej...
Miałem tego już kompletnie dość, powiedziałem sobie, że definitywnie koniec jakichkolwiek związków przynajmniej na jakiś czas. I tym sposobem ostatni z nich zakończył się prawie 5 lat temu... ( i tu pewnie zaraz wiadro pomyj na mnie poleci... cóż takie ryzyko wypowiedzi )
W tym czasie nieco otrząsnąłem się po tych porażkach, zainwestowałem trochę w siebie ( zaraz ktoś pomyśli, że jakiś lans, bryka etc... nie, nie, nie... kwalifikacje, umiejętności, hobby, praca itd.). Utrzymywałem ( i utrzymuje nadal ) dobry kontakt ze znajomymi... zawsze to jakiś wspólny wypad, impreza, ognisko itd. Aktualnie trochę lat już posiadam jak widać... generalnie jest wszystko normalnie... poza tym, że ja żyje sobie sam z własnego wyboru ( teraz to właściwie już chyba z przyzwyczajenia ), a większość znajomych już sparowana... ale to akurat żadnemu z nich nie przeszkadza, co gorsza mnie także nie. Ale nie o tym.
W gronie tych znajomych jest jednak dziewczyna ( i jak się można domyśleć... sedno sprawy ) która nie jest mi do końca obojętna. W skrócie... początek naszej znajomości przypadł na chyba najgorszy z możliwych moment w moim życiu, czyli końcówka mojego ostatniego chorego związku, próbowała wtedy pociągnąć chociaż znajomość, bez efektu... potrzebowałem się wtedy odciąć, odpocząć, zapaść się na jakiś czas pod ziemię ( nie mówiłem tego oficjalnie i zewnętrznie starałem się zachowywać pozory, że jest Ok, jednak dało się to pewnie wyczuć ). Później z tym kontaktem bywało różnie... ale zawsze prędzej czy później któreś z nas do drugiego się odezwało i umawiało się na jakieś spotkanie, z czasem dorobiła się faceta, co nie przeszkadzało nadal, co jakiś czas odezwać się do siebie i spotkać razem.
Ostatnio po dłuższej przerwie odezwała się z propozycja spotkania. Ok, czemu nie. Później kolejne, podczas rozmowy wyszło też, że nie ma aktualnie nikogo, nie pytałem, co, jak i dlaczego... nie moja sprawa. Jednak sam fakt tego, że jest teraz sama spowodował odtworzenie się w mojej głowie jakichś starych uczuć, jakby chęci bycia z kimś nieco bliżej niż na stopie koleźeńskiej itd... Myślałem, że całkiem to zabiłem w swojej głowie, jak się okazuje... jednak nie do końca.
Spytacie, w czym więc problem?
Ano problem w tym, że przez ten dłuższy czas bycia samemu, pozabijałem w sobie większość uczuć i zachowań ( głównie tych z dziedziny partnerstwa itd. ) choć jak się okazuje może jednak nie do końca.
Ktoś kiedyś spotkał się z takim problemem ? Możliwe jest wyeliminowanie z siebie pewnych zachowań / uczuć czy może są one tylko głęboko schowane gdzieś w psychice i trzeba je jakoś, z tamtąd wywlec?
Czy człowiek oduczony takich zachowań jest w stanie nauczyć się tego od nowa? Ewentualnie może jestem ( stałem się ) typem samotnika ?
Samemu na razie niewiele udało mi się ustalić w kwestii moich pytań i rozwiązania problemu, kiedyś takie zachowania ( te normalne nie brak ich ja teraz ) były zupełnie naturalne, jakby przychodziły automatycznie, teraz nie. Za dużo chyba o tym myślę, dzisiaj trafił się dzień wolny ( robota chwilowo w terenie a że pogoda kiepska to nas odprawili do domów ), siedzę cały dzień u kuzyna i analizuje jeszcze raz na spokojnie cały temat. Tyle że to chyba nie jest zbyt dobry pomysł... zaczyna powoli rodzić chore teorie i tłumaczenia ( głupie przytulenie na pożegnanie czy pocałunek w policzek zaczyna być elementem analizy... nie! idę spać )
Powrót do siebie dopiero w piątek tak że trochę czasu mam na obranie jakiegoś kierunku, albo wygrzebię się z tego sam, albo z pomocą... ewentualnie się nie uda.
Pytam was bo znajomi wiadomo co odpowiedzą, zresztą swatać to mnie też już próbowali tak że ciężko żeby coś obiektywnie doradzili. Oczywiście wiele zależy od człowieka, jego charakteru i jeszcze innych czynników, ciężko jest także streścić kilka lat życia w kilku zdaniach.
Z góry "dzięki" tym co wytrwali do końca i ewentualnie mają coś do napisania ( miało być krótko... ehhh
Pozdrawiam.