Sprawa wyglada nastepujaco: mieszkam z moja dziewczyna, razem studiujemy za granica. Kochamy sie, razem wynajmujemy mieszkanie, ogolnie rzecz biorac to nie dzielimy nic i wszystko jest wspolne: razem placimy za mieszkanie, rachunki, jedzenie, jak wychodzimy gdzies to obojetnie ktore z Nas placi... Zyjemy sobie jak to sie mowi na kocia lape
Problem zaczyna sie w momencie, gdy ja zarabiam wiecej (mam lepsza prace, jako ze mialem doswiadczenie w zawodzie - informatyk- przed studiami, to w trakcie studiow udalo mi sie zlapac dobra prace na pol etatu zwiazana z zawodem) od mojej dziewczyny, ona studiuje muzyke i tez pracuje na pol etatu, tylko ze w restauracji (jako ze wakacje, to bedzie szukala czegos lepszego na pelen etat przynajmniej na wakacje).
Moja rodzina, a w zasadzie moja matka, ma ogromny problem z tym ze ja zarabiam wiecej i mamy wszystko wspolne. Uwaza, ze to ja utrzymuje nas i to ja ciezko pracuje, i ze nie mam czasu na nauke tylko jestem pod presja zarabiania pieniedzy zebysmy mieli na zycie. Ponadto wchodzi tu sprawa pieniedzy ktore kiedys pozyczylem mojej dziewczynie, ktorych wedlug mojej matki nigdy mi nie zwrocono, bo zaczelismy miec wszystko wspolne.
Do tego dochodzi sprawa rodziny mojej dziewczyny: moja matka chciala mi dawac pieniadze na czynsz w trakcie studiow, ja nie chcialem od niej pieniedzy. Ona uwaza ze to dlatego ze druga strona, czyli drudzy rodzice nie sa w stanie/nie chca wedlug niej dawac nam pieniedzy i pozwalaja pasozytowac na mnie. Co jest kompletna bzdura, bo jesli mamy jakis problem i na szybko potrzebujemy pieniedzy, to Jej rodzice zawsze, ale to zawsze nam pomogli i nie wypominali nam tego jak moja matka - od niej nie bierzemy ani grosza.
Nie odzywalismy sie z moja rodzina przez kilka miesiecy przez moja matke, na czym cierpi moj tata i moja siostra ktorzy sa bogu ducha winni, bo to matka jest taka zawistna i lasa na pieniadze. Ona twierdzi ze jestem frajerem, debilem, etc - wyzwisk nasluchalem sie duzo. Ja nie pozwole sobie na takie zachowanie, nie wazne czy matka czy nie. Powiedzialem jej o tym ostatnio, miesiac po tym jak rzekomo "pogodzilismy sie". Zadzwonila do mojej dziewczyny i nawrzucala jej, ze jest pasozytem, ze ona caly czas do polski przyjezdza a ja nie (ona musi bo ma jeszcze pewne zobowiazania, a ja moge ale nie chce!), ze ona zarabia gowniane pieniadze, i ze nigdy nie zaakceptuje takiego zwiazku.
Pisze ten post nie zeby dowiedziec sie czy robie dobrze - nie jestem frajerem, kochamy sie z moja dziewczyna i razem ciezko pracujemy na wszystko co mamy - myslimy o slubie, chcemy poki co skonczyc studia. Pisze go po to zeby dowiedziec sie, czy ktos z Was forumowicze mial podobne problemy? W mojej rodzinie to matka rzadzi, nikt nigdy jej sie nie przeciwstawial. Ma mocny charakter, ojciec dla swietego spokoju sie jej slucha. Ale ja jestem oddzielnym, doroslym czlowiekiem ktory sam zaczyna budowac swoj dom, i ja nie pozwole sobie na takie traktowanie (po mnie to co ona mowi splywa, ale tyle ile naplakala sie przez nia moja milosc to tragedia...). Jesli mieliscie podobny problem to jak go rozwiazaliscie? Czy jedynym sposobem jest czekanie az druga strona zobaczy swoj blad? W takim wypadku nigdy nie bede mial kontaktu z matka, ona nie jest osoba ktora kogokolwiek przeprosila za swoje zachowanie... Ona po prostu na prawde nie widzi jak zle robi...
Pozdrawiam i czekam na odpowiedzi!