rodzice lekarze, ktorych nigdy nie ma w domu
liczne zgrzyty na tle relacji rodzic<=>dziecko
problemy w domu, ciagle klotnie o nic i zdrada malzenska
rok temu, gdy bylem w 1 klasie LO rodzice wielokrotnie mieli do mnie pretensje, ze jestem do niczego, bo nie wiem, co bede robil w zyciu i do tego nie daze...wysluchiwalem ciagle licznych argumentow, o niektorych argumentach bede pamietal do konca zycia(blizny na plecach)
i tak nastaje druga klasa, jestem zdecydowany, wiem juz wszystko, praktycznie zapiete na ostatni guzik, rozpatrzylem sie, co,gdzie i jak, zaczalem jakis znajomosci szukac, co tylko dalo rade, wybor padl na architekture na PW, musialem zatroszczyc sie o rysunek, przez znajomosci matki mojej lubej udalo sie zalatwic prywatne lekcje z rysunku, blabla bla wiazaly sie z tym nieodzowne wyjazdy do stolnicy...
przedstawilem rodzicom sytuacje, jakos przyjeli... zadnej rewelacji
przeddzien wyjazdu:
wszystko ok, spoko
dzien wyjazdu:
zaczynaja sie problemy...
wysluchuje, ze oni o niczym nie wiedza, ze nic im nie mowilem

ze oni NIE ZADECYDOWALI na jakie studia bede zdawal...

i ze jak pojade to moge juz nie wracac

tego ostatniego przestraszylem sie bardzo, bo wiem, ze jedna osoba z mojej rodziny juz tak skonczyla... brat ojca.. nie wpuscili go do domu...
dzwonie do "tesciowej", ktora miala dac mi miejsce na nocleg za darmo i mowie o zaistnialej sytuacji, a ona po prostu obrazila sie, ze tyle zrobila i teraz sa do niej pretensje(rzeczywiscie nalatala sie duzo dla mnie)
godziny klotni w domu...az w koncu udalo mi sie cos wymoc
"- Czy my ci szczeniaku w zyciu czegokolwiek zabronilismy?!?!
- moze tak moze nie, ale o maly wlos nie zabraliscie mi prawa do zycia"
moje stwierdzenie bylo prawda, mialem mysli samobojcze, bo tym, co mi zgotowali wczesniej, a zapalnikiem mysli samobojczych byly grozby typu: "ja moge pojsc do rodzicow Twojej dziewczyny, daj mi 2 minuty a censored Cie sami z hukiem"
fajnie, ze wiem o co chodzi...
dobra, pojechalem, wrocilem, wrocilo do normalnosci, za tydzien pojechalem jeszcze raz, wrocilem, i normalka,
mijaja swieta.. pojechalem, normalka,
az nagle nadchodzi czwartek ubieglego tygodnia,
zaczynaja sie straszne awantury, ze nie powiedzialem im, ze jade:/ byla to dla nich straszna nowosc abowiem od pierwszego razu jezdzilem co tydzien...
zaczynaja sie straszne problemy, awantury, ojciec kaze mi censored z domuy i nie wracac, az nawet moj brat 9letni napisal mi list pozegnalny...
znowu jakies cuda z mojej strony, jakies nawymyslane cuda,
pojechalem, mialem wrocic w niedziele,
a tu w sobote 19godz sms od matki "WRACAJ NATYCHMIAST POCIAGIEM"
super.. znowu jakies glupie wykrety, wszystko w porzadku
w niedziele wracam juz do domu, a tu w polowie drogi dostaje telefon, z rykiem ojca:"moze jeszcze tydzien bedziesz tam siedzial?! mozesz nie wracac do domu"
...
wracam do domu..traktuja mnie jak powietrze...jakby mnie nie bylo, musialem wdrapywac sie przez ogrodzenie, bo nikt nie chcial mi otworzyc drzwi..
nie wiem o co tutaj chodzi..
na pewno nie chodzi o brak czasu na nauke, bo wolno mi ze Skarbem spotkac sie 1-2 w tygodniu...
przy pierwszym wyjezdzie do wawy jak powiedzialem matce ze wzialem ksiazki do nauki to sie smiala, ze jade do stolicy i ze bede sie uczyl;/ ze nie bede korzystal z wyjazdu (0 ironi w tym bylo..)
a teraz jak znow powiedzialem ze wzialem ksiazki to uslyszalem "Ty rzeczywiscie masz chora glowe"
ja nie wiem, co mam zrobic, po prostu glupieje od tego wszystkiego...