Naprawde byłam pewna i nastawiona na to, ze to ostatnia rozmowa i koniec, ze pogadamy, odetchne z ulga i zaczne myśleć o czymś innym. Tym czasem usłyszałam coś, co zmieniło postac rzeczy i najprawdopodobniej moja reakcja na to wpłynęła na ciag dalszy wieczoru. Powiedział mi, ze zostawił mnie bo uznał ze tak będzie lepiej i dla niego i dla mnie bo niedługo wyjezdża na rok, moze na zawsze, ze nie chciał zebym musiała czekac i nie chciał zeby chęc powrotu wpływała na jego decyzje... A ja mu powiedziałam, ze jest największym idiotą na swiecie.
Ciesze sie, ze posłuchałam serduszka... bo cos mi w srodku mówiło, ze to nie prawda ze mnie nie kocha, ze musi byc jakis powód, ze moze tylko sie pogubił i ja nie powinnam go zostawiac jesli mnie potrzebuje... Miałam racje. Powiedział, ze czuje sie tak jakby błądził w ciemnościach i ze juz dłuzej nie chce.
Chyba nie rozumiał, ze naprawde go kocham, naprawde mocno.
Co dalej... nie wiem. Musi mi wszystko opowiedziec o co chodzi z tym wyjazdem i pewnie trzeba bedzie podjac wazne decyzje... czy chciałabym wyjechac z nim? zostawic wszystko? tak bardzo ryzykowac? kiedy cos tam w srodku mówi mi ze tu czuje sie bezpiecznie? Wczoraj sie nie wahałam, rozesmiałam sie i powiedziałam, ze nie widze problemu... To na pewno szaleństwo, ale mam nadzieje ze nie błąd. W każdym razie dopiero musimy pogadac...I boje sie, ze to On stwierdzi, ze to szlenstwo.
Nie chce jednak od razu uwierzyc, ze bedzie wszystko ok. Mozemy dojść do wniosku, ze nie warto, ze to nie wyjdzie (chociaz oboje chcemy spróbowac i nie musielismy głośno tego mówić). A nawet jak spróbujemy moze nie wyjsc. Teraz będę ostrożniejsza.
Nie padło zadne słowo "powrót", "bedziemy razem" itp. Dlatego nie mam pewności.... a jednoczesnie czuje... Pytaliscie czy będę sie czuć usatysfakcjonowana jeśli wyprosze u niego powrót... Nie prosiłam o nic. I nie licząc dwóch lez ulgi, ze miałam racje, ze nie zwatpiłam... to nie płakałam.
Coś sie we mnie zmieniło. Juz nie chce byc dla niego najwazniejsza, nie chce zeby mnie rozpieszczał, nie chce zeby sie troszczył, interesował... Ja faktycznie daje sobie rade sama. Teraz to ja chce troszczyc sie o niego, byc przy nim, trzymac za reke, wierzyc w niego, patrzec jak spi i pilnowac zeby zjadł śniadanie. I mam nadzieje, ze teraz on bedzie chciał zebym była szczesliwa, ze bedziemy sie starac bardziej, i bede mu robic awantury (Obiecałam

). To wszystko marzenie a zobaczymy jak wyjdzie.
I powiedzcie mi tylko jedno: czy nawet jesli głupio robie, jesli przegrywam, jesli poswiecam siebie... to czy miłosc nie jest dobrym uzasadnieniem?
Zaraz na poczatku ktoś mi napisał, ze mam go bic mocno, ze nie rozumiał i całowac goraco zeby zrozumiał... Dzięki, Ty jeden wierzyłeś w niego tak jak ja.

... bo trzeba krok za krokiem iść
by być dla siebie jeszcze bliższym...