Alamakota pisze:Nemezis, Ty chcesz uczyć ludzi odpowiedzialności kosztem tych dzieci, które "zmarnowały życie". Wyobrażasz sobie życie dziecka, którego matka z różnych powodów chciała aborcji ale jej zabroniono?
Broń Boże uczyć odpowiedzialności kogokolwiek innego niż własne dzieci! A już na pewno społeczeństwo - uczenie mas czegokolwiek to praca syzyfowa.
Tak, wyobrażam sobie, z reguły są dwie opcje:
1. Dziecko będzie wychowywane w podobnym stopniu "dobrze", co w rodzinach, w których wychowuje się dzieciaka w sposób patologiczny lub zupełnie nieświadomy.
Przy czym pisząc "patologiczny" przychodzą mi na myśl np. moi byli sąsiedzi: małżeństwo, nie takie młode, mężczyzna spokojny, z rzeczy materialnych niczego im raczej nie brakowało, samochód nówka z salonu, mili i uprzejmi dla sąsiadów, towarzyscy. Syn sztuk jeden, lat 11. Nie raz dało się słyszeć przeraźliwe wrzaski matki, która po raz enty uświadamiała dzieciaka, że "złamał jej życie".
Patologia to głównie stan umysłu - jak zdrowa na umyśle kobieta może wykrzykiwać takie rzeczy do dziecka, które wychowuje od iluś tam lat? No właśnie zdrowa nigdy tak nie zrobi. Nie wiem, czy dzieciak był wpadką, ale nawet jakby nie był, to ktoś taki po prostu nie nadaje się do wychowywania kogokolwiek, nawet planowanego.
Patologią są również ludzie, którzy zaplanowali dzieci, a sytuacja ich przerosła i po prostu nie potrafią sprostać zadaniu.
Patologią są rodzice, którzy nadmiernie rozpieszczają swoje dzieci.
Itp.
O Katarzynie Waśniewskiej nie chcę wspominać, bo na szczęście nie jest typową przedstawicielką jakiegokolwiek typu "rodzica".
2. Dziecko, początkowo niechciane, okaże się być po czasie największą miłością matki/rodziców.
Mam koleżankę, samotną matkę, która myślała o aborcji. Urodziła, zakochała się w synu, nie wyobraża sobie życia bez niego.
W sumie jak tak sobie o tym myślę, to nie ma rodzin idealnych. Nawet w tych planowanych coś jest nie tak, dorosłe dzieci często miewają pretensje o metody wychowawcze, o nierówność w traktowaniu ich i rodzeństwa, o przemoc domową, często powtarzają teksty o tym, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach.
U mnie w domu też była przemoc, ojciec choleryk bił nas nawet za pierdołę (ja i brat byliśmy planowani, dwie młodsze siostry nie), początkowo w sześcioro mieszkaliśmy w ciasnym m3 (trzydzieści kilka m²), na obiad często były kopytka, a rodzice (którzy pobrali się 4 m-ce po tym jak się poznali) często mieli okresy życia ze sobą jak przysłowiowy pies z kotem. Rodzice się dotarli, my wyrośliśmy, 50% z nas już się jakoś w życiu ustawiło (ja całkiem dobrze

), drugie 50% prowadzi życie studenckie w innym mieście, a wspólne obiadki i święta to czas wyczekiwany i sama przyjemność. Syna prawdopodobnie nazwę imieniem mojego taty, bo przy całych swoich wadach to bardzo dobry człowiek i dużo mu zawdzięczam.
Tak swoją drogą ja też kiedyś usłyszałam, że nie powinnam mieć dzieci, że zrobię im krzywdę. I to od kogoś, kto poznał mnie dosyć dobrze
A w ramach ciekawostki napiszę, że czytałam sporo historii dzieciaków po nieudanych aborcjach.
Jednym z takich dzieciaków jest Bruce Dickinson - chyba nie muszę tego pana przedstawiać. No i jak wyglądałby bez niego rynek muzyczny?

(kojarzysz płytę
Accident of Birth?)