Postautor: jelonek » 14 cze 2006, 19:53
Narzekam nie na nasze spotkania, tylko na jego spotkania i stosunki z kumplem...Co powiecie na taka sytuacje, ktora zdarzyla sie dzis: Zwykle umawiamy sie na jednej dlugiej przerwie, bardzo rzadko sie zdarza, zeby on przychodzil do mojej klasy na innej przerwie nzi ta jedna dluga 20-minutowka. Dzis przyszedl. Pierwsza moja mysl: jego najlepszego kumpla pewnie nie na dzis w szkole. No ale nic. Moich mysli nie wyjawilam. Jednak zaczelo mnie ot dreczyc i kiedy zadzwonil do mnie wieczorem, spytalam, czy jego kumpla dzis nie bylo. Odpowiedzial, ze faktycznie, nie bylo go. Wiedzialam! Nie powstrzymalam sie i zaczelam mu ryczec w sluchawke. Zdziwil sie, bo faktycznie wyszlo na to, ze lepiej bym sie cuzla jakby nie przyszedl. Powiedzial ,ze to nei jest tak, ze przyszedl, bo mu sie nudzilo, bo przeciez poza rozmowami ze swopim najlepszym kumplem ma duzo innych kumpli, a przyszedl, bo tak sobie pomyslal, ze mi sie milo zrobi. Yhym, ciekawe tylko, czemu tak pomyslal akurat wtedy, gdy nie ma w szkole jego najlepszego kumpla...Ja po prostu odnosze wrazenie, ze to ten kumpel jest dla niego najwazniejszy, to z nim spedza cale dnie w szkole, ciagle cos glupiego wymyslaja, "akcje hardcorowe" i tym podobne chlopiece zabawy...Jak go o to pytam, to mowi oczywiscie, ze to ja jestem najwazniejsza, ze kumpla nie kocha, nie czuje sie przy nim tak, jak przy mnie, ale nie chce z kolei ograniczac sie tylko do mnie, chce tez miec znajomych i przyajciol. Ja wszystko rozumiem, ale mimo wsyztsko widze, ze on caly czas spedza z tym swoim przyjacielem, a nie ze mna. I mi z tym zle. A nei wiem, co mam zrobic, zeby uwierzyc w jego slowa, ktorych potwierdzenie nei zawsze znajduje...