Kłopoty i troszkę brutalnej pikanterii.
: 17 paź 2004, 03:41
Kocham swoją dziewczynę, miłością spokojną, pewną i wierną (ja - koziorożec, ona - skorpion). a ona mnie rozpaczliwą i szukającą bezpiecznej przystani. Jednak w naszym związku jest kilka problemów, z kórymi nie mogę sobie dać rady, przynajmniej na razie.
Ona mnie rozprawiczyła. A ja myślałem, że rozprawiczam ją... (durak) Skądinąd wiedziałem, że błony i tak i tak nie wyczuję (starsze koleżanki usłużnie wytłumaczyły), ale ona się przyznała potem, że błonę jej kiedyś wycięli (powody zdrowotne, w gruncie rzeczy nie miałem jej powodu nie uwierzyć), a ja nawet się (durak) cieszyłem, że jej bólu nie sprawię... Poniewczasie dowiedziałem się z "trzeciego" źródła, że miała wcześniej chłopaka, który się chwalił na osiedlu, że ją po prostu "zerżnął". Hmm, normalnie bym olał faceta, ale postanowiłem jednak (przeczucie) delikatnie z nią porozmawiać. Przyznała się, że to prawda, a co więcej, wziął ją "dosyć" brutalnie i niespecjalnie się pytał o jej zgodę. Na szczęście okazałem się o wiele delikatniejszym i bardziej wprawnym kochankiem od "pioniera (z) dżungli", ale jednak coś zostało u mojego aniołka w psychice, bo widzę to po niej (i wiem, rozmawialiśmy o tym), że gdy kochamy się i zaczynam robić coś z większą siłą (chodźby mocniejsze "pchnięcie"), ona sobie zaraz tego cholerę przypomina i cały nastój idzie się... ekhmm, ten teges, no, kochać. I trzeba zaczynać od nowa całą grę wstępną... odprężyć ją, zrelaksować... A jako studenci na garnuszkach rodziców mamy naprawdę niewiele okazji na to, żeby się widzieć (ona zaocznie studiuje, a ja dziennie), a o czasie (i zwłaszcza miejscu!) na zbliżenia nie wspominając. A ona nie dość, że chce się ze mną kochać tak często, jak tylko się da, to jeszcze dochodzi moje ograniczenie - godzinna erekcja powoduje u mnie ból jąder, który jest lepszym środkiem antykoncepcyjnym nawet niż ból głowy... A ja po prostu chcę się z nią kochać, a nie bardzo delikatnie "miziać" przez x minut. Niestety fizjologii się nie oszuka. Kilkukrotnie z nią o tym już rozmawiałem - ona wie i rozumie to, ale w życiu nie zgodzi się na jakiekolwiek rozmowy czy to z psychologiem czy to seksuologiem. Poza tym osiedlowym casanovą i mną nie miałą nikogo innego, więc albo ja ją jakoś odetnę od tamtych wspomnień, albo dziewczyna po prostu nabierze wstrętu do seksu na całe życie. Do tego ona sama ma dosyć ognisty temprament (są chwile, gdy to wychodzi na jaw), o boję się też, że dziewczyna wpadnie w konflikt sama ze sobą - będzie bała się mocnych przeżyć pragnąc ich...
Więc pytam się Was, co mam teraz zrobić. Ja widzę dwie drogi - albo ciągnąć to dalej i liczyć, że w końcu zapomni i pozwoli sobie się skupić na nas, albo po prostu (podstępem lub nie) pójść z nią do osoby wykwalifikowanej, która z nią spróbuje zawojować. Po prawdzie wolałbym samemu to zrobić, ale chciałbym być przygotowany do takiej naprawdę poważnej rozmowy. Miłość to nie wojna, ultimatum jest zawsze najgorszym wyjściem, zwłaszcza w tak delikatnej sprawie. Macie może jakieś propozycje? Komentarze?
Ona mnie rozprawiczyła. A ja myślałem, że rozprawiczam ją... (durak) Skądinąd wiedziałem, że błony i tak i tak nie wyczuję (starsze koleżanki usłużnie wytłumaczyły), ale ona się przyznała potem, że błonę jej kiedyś wycięli (powody zdrowotne, w gruncie rzeczy nie miałem jej powodu nie uwierzyć), a ja nawet się (durak) cieszyłem, że jej bólu nie sprawię... Poniewczasie dowiedziałem się z "trzeciego" źródła, że miała wcześniej chłopaka, który się chwalił na osiedlu, że ją po prostu "zerżnął". Hmm, normalnie bym olał faceta, ale postanowiłem jednak (przeczucie) delikatnie z nią porozmawiać. Przyznała się, że to prawda, a co więcej, wziął ją "dosyć" brutalnie i niespecjalnie się pytał o jej zgodę. Na szczęście okazałem się o wiele delikatniejszym i bardziej wprawnym kochankiem od "pioniera (z) dżungli", ale jednak coś zostało u mojego aniołka w psychice, bo widzę to po niej (i wiem, rozmawialiśmy o tym), że gdy kochamy się i zaczynam robić coś z większą siłą (chodźby mocniejsze "pchnięcie"), ona sobie zaraz tego cholerę przypomina i cały nastój idzie się... ekhmm, ten teges, no, kochać. I trzeba zaczynać od nowa całą grę wstępną... odprężyć ją, zrelaksować... A jako studenci na garnuszkach rodziców mamy naprawdę niewiele okazji na to, żeby się widzieć (ona zaocznie studiuje, a ja dziennie), a o czasie (i zwłaszcza miejscu!) na zbliżenia nie wspominając. A ona nie dość, że chce się ze mną kochać tak często, jak tylko się da, to jeszcze dochodzi moje ograniczenie - godzinna erekcja powoduje u mnie ból jąder, który jest lepszym środkiem antykoncepcyjnym nawet niż ból głowy... A ja po prostu chcę się z nią kochać, a nie bardzo delikatnie "miziać" przez x minut. Niestety fizjologii się nie oszuka. Kilkukrotnie z nią o tym już rozmawiałem - ona wie i rozumie to, ale w życiu nie zgodzi się na jakiekolwiek rozmowy czy to z psychologiem czy to seksuologiem. Poza tym osiedlowym casanovą i mną nie miałą nikogo innego, więc albo ja ją jakoś odetnę od tamtych wspomnień, albo dziewczyna po prostu nabierze wstrętu do seksu na całe życie. Do tego ona sama ma dosyć ognisty temprament (są chwile, gdy to wychodzi na jaw), o boję się też, że dziewczyna wpadnie w konflikt sama ze sobą - będzie bała się mocnych przeżyć pragnąc ich...
Więc pytam się Was, co mam teraz zrobić. Ja widzę dwie drogi - albo ciągnąć to dalej i liczyć, że w końcu zapomni i pozwoli sobie się skupić na nas, albo po prostu (podstępem lub nie) pójść z nią do osoby wykwalifikowanej, która z nią spróbuje zawojować. Po prawdzie wolałbym samemu to zrobić, ale chciałbym być przygotowany do takiej naprawdę poważnej rozmowy. Miłość to nie wojna, ultimatum jest zawsze najgorszym wyjściem, zwłaszcza w tak delikatnej sprawie. Macie może jakieś propozycje? Komentarze?