Poznałem ją w lipcu 2011 (oboje rocznik 92) roku nad morzem. Ona sprzedawała gofry, ja byłem ratownikiem na plaży. Wszystko szybko się potoczyło, jeszcze nad morzem przeżyliśmy swój pierwszy raz. Oboje byliśmy ze Szczecina, piękna historia, można rzec. Wszystko się układało, widzieliśmy się prawie codziennie mimo, że mieszkaliśmy w 2 końcach miasta. Już nad morzem byłem o nią "zazdrosny", ale to były początki, więc to tak było w żartach trochę. Chodziło o kolesia (typowego podrywacza). We wrześniu pojawił się pierwszy incydent, na jej 18 stce dużo rozmawiała właśnie z tym kolesiem, nie podobało mi się to, że na imprezie osiemnastkowej mojej dziewczyny ona więcej spędza czasu z nim niż ze mną. Ale dobra, wyjaśniliśmy sobie, ona mnie przeprosiła, zrozumiała mnie, poprosiłem żeby raczej zerwała z nim kontakt, bo mam złe przeczucia. Pod koniec października przez przypadek przeczytałem smsy z nim (takie głębokie, podchodzące pod flirt, koleś ma "gadkę"), ona znów mnie przeprosiła, powiedziała, że rozumie i że to koniec relacji z nim. Mówię okej, przecież nie zdradziła mnie. Dodam, że związek był namiętny, często sobie mówiliśmy, że się kochamy, poważnie myśleliśmy o przyszłości chociaż ona była bardziej realistką (pewnie dlatego, że to był jej 3 poważny związek, mój pierwszy). I życie toczyło się dalej, byłem bardzo szczęsliwy, ona też. Mieliśmy problemy, jak wszyscy (w kwietniu postanowiła mnie zostawić, pewne rzeczy jej nie odpowiadały i autentycznie się złościła, ale na 2 dzień wróciła do mnie z płaczem). Po drodze były kłótnie, ale zawsze się godziliśmy płacząc i niosąc na ustach wyrazy miłości (najczęściej ją złościło moje pragnienie częstego spotykania się z nią - mieliśmy kilka maks. tyg. przerw z jej inicjatywy). W wakacje znów pojechaliśmy w to samo miejsce, w tym samym charakterze. Wróciliśmy, oczywiście będąc razem. Po wakacjach namiętność spadła, ale jakoś związek trwał, spotykaliśmy się coraz mniej. Ja godziłem się na mniejszą częstotliwość, a ona tym samym jakby chciała jeszcze rzadziej, ale nadal się kochaliśmy (takie były przynajmniej deklaracje, ja ją kochałem, choć może nie tak jak kiedyś i zacząłem coraz bardziej dostrzegać jej wady, ale z czasem tak chyba jest z reguły?). Listopad i grudzień - wtedy mieliśmy kilka razy kryzys w postaci poważnych wątpliwości z jej strony i myśli o rozstaniu. Ale zawsze jakoś dochodziliśmy do porozumienia i znów decydowaliśmy, że istniejeMY. I przyszedł nieszczęsny Nowy rok. Z jej inicjatywy sylwestra spędziliśmy osobno (argumentem było to, że na imprezie u moich znajomych ona będzie się źle bawiła i na odwrót - podobnie), argumentacje przyjąłem, oboje się zgodziliśmy, że to świadczy o dojrzałości naszego związku. Po 1 stycznia chciałem się spotkać, ona napisała, że ma gorączkę i niestety. Mnie coś tknęło i zgadując hasło ujrzałem na jej profilu FB wielogodzinne rozmowy z chłopakiem, z którym zdradziła swojego chłopaka jej dobra przyjaciółka. Rozmawiała z nim bo on się dowiadywał od mojej dziewczyny co u tej przyjaciółki i ogólnie kręcili ze sobą - on z przyjaciółką mojej dziewczyny (ta przyjaciółka miała "stałego" chłopaka, biła się z myślami, którego wybrać), a moja dziewczyna była "pośredniczką". Ten koleś też - typowy podrywacz (


Ufff... ktoś to w ogóle czyta? Reasumując, moja pierwsza miłość (nadal ją kocham) na 99% mnie nie zdradziła, na pewno nie było ze mną szczera w kilku kwestiach co mnie boli co najmniej tak samo jak to, że mnie zostawiła. Ale znam ją dobrze i wiem (a może chce wiedzieć?), że nie jest czarnym charakterem, który mnie wykorzystywał. Autentycznie mnie kochała (myślę, że nadal trochę - a może tylko mam nadzieję?) i nadal uważam, że jest cudowna. Problemem jest to, że jest jedynaczką, wychowała się tylko z mamą, jest samodzielna, ma cechy przywódcze, może jest trochę egocentryczna. Myślę, że z tych powodów robiła rzeczy, których nie powinna. Potrzebowała koleżeńskich relacji, może powinienem tutaj trochę bardziej wyluzować i bardziej zaufać (chciałem, nie potrafiłem), chociaż ona była bardzo cięta na "moje koleżanki" i w tej chwili praktycznie nie posiadam żadnych relacji z płcią przeciwną, w przeciwieństwie do niej.
Wiem, byłem trochę pantoflem, podporządkowałem się jej, ale uważam, że jest tego warta. W dniach rozstania prosiła, żebym poczekał choć trochę na nią. Że może sobie coś uświadomi, może doceni to co miała, uzna, że ja > wolność i niezależność i ja poczekam, cierpliwie czekam na rozwój sytuacji. Ale bądźcie spokojni, jeśli mielibyśmy do siebie wrócić to zaczęlibyśmy wszystko od nowa, musiałaby odbudować moje zaufanie do niej, które zostało poważnie nadszarpnięte, a ja musiałbym mieć pewność, że tym razem będzie ze mną do końca szczera.
Nie wiem co będzie, o 1 w nocy myślę, że znów do mnie wróci, doceni to co miała, a o 2 w nocy już jestem święcie przekonany, że przez ostatnie miesiące przygotowywała sobie grunt pod rozstanie i już układa sobie stosunki z jej adoratorami i "na dniach" będzie się z nimi "pieprzyć" (boże, kiedy o tym myślę..). Niestety, przeważają myśli i przeczucia, że nie wróci, że już mnie nie kocha wystarczająco, że "wolność, niezależność, flirtowanie" zwyciężają nad pięknym, stałym związkiem. "Zainwestowałem" w ten związek bardzo wiele, znajomych, kolosalną cząstkę siebie, masę nerwów i poświęceń i nie mogę się pogodzić się z tym, że to wszystko przepadnie. Nie potrafię się pogodzić z tym, że za jakiś czas ktoś ją będzie miał, będzie ją przytulał, drapał po główce i pleckach (tak jak zawsze ja), przecież to jest moja kochana dziewczyna, jakim prawem ja się pytam?! Boże ona jest taka piękna, cudowna, atrakcyjna, seksowna, inteligentna, powabna, słodka, delikatna, zaradna, miałem ją, już nie mam, ten cudowny skarb teraz będzie należał do kogoś innego.. Ja się na to nie zgadzam

Bardzo mało śpię, prawie w ogóle nie jem, mam problemy trawienno - żołądkowe, dużo płaczę. Spotykałem się już z kumplami, ale to niewiele pomaga, nawet byłem w klubie, widzialem kilkanaście bardzo ładnych dziewczyn, ale co z tego? One nie są Nią! A to jej pragnę. Byłem na obiedzie u babci, ale zachowywałem się jak zombie.
Piszcie co wam ślina na język przyniesie.