jak to on podnosił rękę
: 28 sie 2010, 16:34
zastanawiałam się,gdzie opisać moją historię.
wklepałam pewnego dnia w googlach moje imię.
i tak właśnie wyskoczyła mi ta strona,a co za tym idzie-to forum.
mam lat dziewiętnaście prawie. w sumie nie chcę rozmawiać z osobami z mojego otoczenia o tym,bo przecież to było i nie chcę,by ktoś na nowo wiercił dziurę.
niemniej jednak chciałabym opowiedzieć o tym, jak to mój kochany zaczął wykorzystywać swoją siłę.
chodzimy do jednej klasy w liceum.
mamy wiele wspólnego. dużo nas też dzieli.
ale odkąd się znamy,zawsze wszędzie chodziliśmy razem.
wspólnie znajomi,wspólne miejsca.
ja mu doradzałam w sprawie kobiet,on poznawał mnie z fajnymi kolegami.
nasza super przyjaźń w pewnym momencie zaczęła wchodzić na tor nieco bardziej uczuciowy. na tor miłości.
nawet nie pamiętam w którym dokładnie momencie zatarła się granica i staliśmy się dla siebie najważniejsi.
on był odkąd pamiętam wybuchowy. potrafił mną manipulować.
nie miał łatwego dzieciństwa.
ja podatna na jego słowa. często sama prowokowałam go,bo nie podobało mi się coś.
a przecież zawsze wszysztko miało być po jego myśli.
i tak po jakichś trzech miesiącach,odkąd pierwszy raz powiedzieliśmy 'kocham', on mnie uderzył.
przeżyłam cztery godziny piekła.
jak coś mówiłam-on wrzeszczał i rzucał się na mnie
jak nie mówiłam nic- robił tak samo
próbowałąm wszystkiego.
nie chciałam go widzieć.
następnego dnia
podszedł do mnie i przepraszał.
mówił ,że to nie powtórzy się.
kulałam.
ale jestem miękka.
wybaczyłam mu i ślepo uwierzyłam ,że to było jednorazowe.
takie akcje powtarzały się jeszcze przez pół roku.
conajmniej raz na 2 tyg.
ludzie pytali od czego siniaki mam.
sine ręce, policzki i nogi.
nie odpowiadałam.
przestałąm patrzeć na siebie.
nie miałam szacunku do siebie.
miesiąc temu pojechaliśmy razem na festiwal.
było dobrze.
atmosfera,ludzie,muzyka.
wreszcie było normalnie między nami.
aż pewnego ranka,znów kłótnia.
nie wytrzymałam.
trzy razy podduszał mnie.
posiniaczył mi twarz i groził scyzorykiem.
kiedy wyszedł z namiotu,przeniosłam się do koleżanki.
uciekałam w miejsca,gdzie go nie było.
a on jak zjawa stawał za mną i szeptał mi coś do ucha.
następnego dnia spakował się i wyjechał.
teraz robi mi wyrzuty,że to wszystko moja wina.
owszem. moja.
ale nie dałam rady już.
nadal go kocham.
dzień w dzień czekam aż zacznie ze mną normalnie rozmawiać.
ale tego nigdy już nie będzie.
wklepałam pewnego dnia w googlach moje imię.
i tak właśnie wyskoczyła mi ta strona,a co za tym idzie-to forum.
mam lat dziewiętnaście prawie. w sumie nie chcę rozmawiać z osobami z mojego otoczenia o tym,bo przecież to było i nie chcę,by ktoś na nowo wiercił dziurę.
niemniej jednak chciałabym opowiedzieć o tym, jak to mój kochany zaczął wykorzystywać swoją siłę.
chodzimy do jednej klasy w liceum.
mamy wiele wspólnego. dużo nas też dzieli.
ale odkąd się znamy,zawsze wszędzie chodziliśmy razem.
wspólnie znajomi,wspólne miejsca.
ja mu doradzałam w sprawie kobiet,on poznawał mnie z fajnymi kolegami.
nasza super przyjaźń w pewnym momencie zaczęła wchodzić na tor nieco bardziej uczuciowy. na tor miłości.
nawet nie pamiętam w którym dokładnie momencie zatarła się granica i staliśmy się dla siebie najważniejsi.
on był odkąd pamiętam wybuchowy. potrafił mną manipulować.
nie miał łatwego dzieciństwa.
ja podatna na jego słowa. często sama prowokowałam go,bo nie podobało mi się coś.
a przecież zawsze wszysztko miało być po jego myśli.
i tak po jakichś trzech miesiącach,odkąd pierwszy raz powiedzieliśmy 'kocham', on mnie uderzył.
przeżyłam cztery godziny piekła.
jak coś mówiłam-on wrzeszczał i rzucał się na mnie
jak nie mówiłam nic- robił tak samo
próbowałąm wszystkiego.
nie chciałam go widzieć.
następnego dnia
podszedł do mnie i przepraszał.
mówił ,że to nie powtórzy się.
kulałam.
ale jestem miękka.
wybaczyłam mu i ślepo uwierzyłam ,że to było jednorazowe.
takie akcje powtarzały się jeszcze przez pół roku.
conajmniej raz na 2 tyg.
ludzie pytali od czego siniaki mam.
sine ręce, policzki i nogi.
nie odpowiadałam.
przestałąm patrzeć na siebie.
nie miałam szacunku do siebie.
miesiąc temu pojechaliśmy razem na festiwal.
było dobrze.
atmosfera,ludzie,muzyka.
wreszcie było normalnie między nami.
aż pewnego ranka,znów kłótnia.
nie wytrzymałam.
trzy razy podduszał mnie.
posiniaczył mi twarz i groził scyzorykiem.
kiedy wyszedł z namiotu,przeniosłam się do koleżanki.
uciekałam w miejsca,gdzie go nie było.
a on jak zjawa stawał za mną i szeptał mi coś do ucha.
następnego dnia spakował się i wyjechał.
teraz robi mi wyrzuty,że to wszystko moja wina.
owszem. moja.
ale nie dałam rady już.
nadal go kocham.
dzień w dzień czekam aż zacznie ze mną normalnie rozmawiać.
ale tego nigdy już nie będzie.