Mam dość dziwny problem. Jestem ze swoim facetem już od ponad dwóch lat. Nasz związek jest w ogóle jakiś specyficzny, ponieważ rzadko kiedy okazujemy sobie uczucia, ja "nauczyłam" się tego od niego. Rzadko kiedy słyszę "kocham cię", "tęsknię", "brakuje mi ciebie" itp. itd. i przez to ja zaczęłam postępować tak samo. Rozmawiałam z nim kiedyś na ten temat dlaczego jest taki "zimny". Powiedział wprost, że w domu od dziecka nie zaznał takiej miłości jak ja i widocznie on przez to wszystko nie potrafi teraz okazywać uczuć innym i nie wymaga tego od innych. Ja już nie wiem co o tym wszystkim myśleć, nie wiem kim dla niego jestem, a jak o to zapytam to stwierdza, że jakby mu nie zależało na mnie to juz dawno nie byłoby NAS. Wiele razy mu mówię, że bardzo bym chciała usłyszeć od niego "kocham", aby mnie przytulił niekoniecznie wtedy kiedy jest mi źle, ale tak bez powodu aby mnie objął, powiedział parę czułych słów, a tak nie jest, a jeśli juz to bardzo, bardzo rzadko i na dodatek mam wrażenie, że tak jaby zmuszał się do tego. A tego mi naprawdę brakuje. Czasem myślę, aby postawić mu ultimatum, że albo coś się zmieni albo ja nie wytrzymam, bo cierpliwość swoje granice ma... Ale nie potrafię, bo co się do tego nastawię to i tak po chwili dam się udobruchać, bo mi zależy na nim. Krótko mówiąc czuję się tak jakbym była dla niego koleżanką a nie jego dziewczyną. Przykład: rano SMS o treści "Cześć. Wyspałaś się?", a ja spodziewam się czulszych słów. Nie wiem, może ja już wszystko wyolbrzymiam, moze za dużo wymagam, nie wiem, gubię się już w tym wszystkim. Faktem jest to, że widzimy się bardzo rzadko, bo dzieli nas spora odległość, często przez telefon lub SMSy się kłócimy, a głównie właśnie o to jego zachowanie i traktowanie mnie. Może to jest właśnie spowodowane tym, że nie mamy siebie na codzień

A wiadomo, że SMSy sprawy nie załatwią. Ja już nie wiem jak z nim o tym rozmawiać, bo jak tylko zacznę ten temat to słyszę tradycyjne "Znowu zaczynasz?". A jak już napisze lub powie "Kocham cię" to z wielkim trudem, tak jakby się czegoś obawiał, a gdy ja powiem to pierwsza to usłyszę tylko "Ja ciebie też". Co Wy byście zrobili na moim miejscu? Pytam zarówno kobiety jak i mężczyzn bo z Waszego punktu widzenia chcę wiedzieć jak to wygląda, co takie zachowanie może znaczyć itp. Praktycznie zawsze ja pierwsza wychodzę z pewnymi wyznaniami, z okazywaniem uczuć, bo wiem, że od niego raczej takiej reakcji się nie doczekam, że pierwszy tak postąpi. Doradźcie. Czy jest jakieś wyjście z tego? Czy może dać mu czas

Ale przecież dwa lata to nie mało. A może po prostu w tym związku ja jestem egoistką, nie wiem. Ale chyba każda kobieta chciałaby czuć się kochana przez swojego mężczyznę i chciałaby aby on okazywał jej to jak najczęściej.
Nie ukrywam, że chciałabym juz wyjśc za mąż, mieć dzieci... On o tym wie i chce tego samego, ale jest jeden mankament- ja chcę wesela, a on nie, albo chce jedynie małe przyjęcie. I tu jest pies pogrzebany bo zależy mi na nim i juz sama nie wiem co robić, na co się zgodzić, co postanowić. Mój G. wciąż mi powtarza, że jakbym zgodziła się na sam ślub to dla niego mógłby odbyć się nawet i jutro. I o to też często się sprzeczamy. Rok temu powiedział mi, że zaręczyny chciałby zaplanować na przyszłe święta, czyli na te co bedą teraz i jak narazie ani widu ani słychu o tym. Stwierdził niedawno, że "przerosły go moje marzenia i spoczął na laurach" (chodzi o to, że uparłam się przy tym weselu). Wiadomo, że wesele niby robią rodzice, ale on nikogo nie chce prosić o kasę, chce sam na nie zarobić (co rozumiem), a na to wiadomo, że potrzeba czasu. Dlatego ja poważnie zaczęłam się zastanawiać nad tym (czy sam ślub czy też wesele). Ale boję się też, że jeśli bedę traktowana tak jak przedstawiłam wyżej jako narzeczona a potem żona, to długo mogę nie wytrzymać.
A najciekawsze jest to, że chciałby już mieć dziecko, ze mną (co logiczne). Też tego chcę, ale raczej po ślubie, a do tego czasu może jego podejście do związku się zmieni i stanie się innym człowiekiem, bardziej czułym i kochającym... Czasem tracę na to nadzieję, ale bardzo bym chciała aby tak się stało...