Bardzo proszę o rade, co zrobić, bo dłużej nie moge już wytrzymać i tak żyć. Postaram się jak najlepiej opisać swój problem. Straciłem najważniejszą osobę dla mnie w życiu i boję się, że nigdy już jej nie odzyskam

Poznałem ją ponad rok temu. Pewnego dnia, a to było 2 dni przed wigilią, przyszła do mnie przyjaciółka z koleżanką. Tak ją poznałem. Później zaczeliśmy się spotykać praktycznie codziennie w większym gronie. Zauważyłem po pewnym czasie, że ona czuje coś do mnie, nawet kumpel to mówił, że było to widać, ale myslałem, że mi się tylko wydaje to. Podobała mi się z charakteru bardzo, z wyglądu też, ale jakoś nie specialnie coś do niej czułem. Pewnie dlatego że miałem postanowienie, że już nigdy się w życiu nie zakocham, bo zawsze źle to się dla mnie kończyło i wole być sam. Po jakimś czasie jej przyjaciółka powiedziala mi, że ona sie zakochala we mnie, bardzo jej się podobam i że ciągle gada tylko o mnie. Wtedy jakoś zacząłem myśleć o niej i czy nie warto spróbować. Może tym razem będzie inaczej, będzie dobrze wszystko się zmieni, w końcu to pierwsza osoba, która się chyba naprawde we mnie zakochała, a nie ja w niej pierwszy.
Nie musiałem nawet za bardzo się starać. Minęło tak pare dni, aż wkońcu był przełom - na sylwestra zbliżyliśmy się naprawdę do siebie i naprawdę czułem to jak mnie kocha. Było wspaniale i wtedy naprawdę poczułem coś do niej. Na nastepny dzień nie było tak jakby sie niby nic nie stało tylko na odwrót, tak jakbyśmy byli już razem i po paru dniach postanowiłem w końcu spytać się jej, czy chce być ze mną, zebyśmy byli oficialnie już parą. Ona wtedy nie odpowiedziała mi, potrzymała mnie troche w niepewności i na następny dzień powiedziała, że tak, chce i to bardzo. Z początku choć byłem z nią, nie potrafiłem jej naprawde pokochać, bałem się i to strasznie, czy nie bedzie tak jak zwykle, czy ona mnie naprawde kocha i nie zostawi dla kogos, czy się nie znudzi mną itd. Ale te obawy minęły bardzo szybko i z dnia na dzień zacząłem ją kochać coraz bardziej, aż naprawdę pokochałem ją całym sercem, nie bałem się już. Było wspaniale, wszystko zaczęło się układać, zacząłem w końcu wierzyć, że bedzie dobrze że warto żyć, że życie, choć tyle problemów, może być piękne, bo mam ją i jestem szczęśliwy przy niej. Tak bardzo ją kochałem, że nawet rzuciłem dla niej palenie (choć paliłem pare lat nałogowo i nigdy nie potrafiłem). I tak mijały dni. Było super między nami i było widać, że się kochamy oboje. Chodź były gorsze dni albo małe spory, ale zaraz wszystko sobie wyjaśniliśmy szybko i wszystko wracało do normy. Wiedziałem, że takiej wspaniałej i cudowniej osoby nie spotkałem nigdy w swojm życiu i chcę być z nią na zawsze już do końca swoich dni. Miałem plany, marzenia, wszystkie związane właśnie z nią. Ona mowiła, że nigdy nie była w związku tak długo i taka szcześliwa, zreszta ja tak samo. Nie byliśmy tylko para, ale też dobrymi przyjaciólmi, mogliśmy o wszystkim pogadać, pomagalismy sobie w trudnych chwilach w życiu itd.
Nie dopuszczałem do siebie nawet takiej myśli, że może to sie skonczyć. A jednak wszystko co piękne szybko mija

Aż w końcu przyznała że mnie kocha, nie potrafi zapomnieć. Prosiła mnie żebym jej wybaczył to, że żałuje tego bardzo, nie wie, co jej strzelio do głowy, że nie chce nigdy mnie stracić

Aż nie odbiło jej najlepszej przyjaciółce, a mojej dobrej koleżance.
Zaczeła gadać mi i pisać, że czuje coś do mnie bardzo, że żaluje że nie jest na jej miejscu. Że zobaczyła jaki jestem wspaniały i chciała by być ze mna. I to wcale niestety nie był jakiś żart albo jakaś podpucha
Powiedziałem jej że jestem szcześliwy ze swoją dziewczyną i kocham ją i tylko ją i nikogo tak w życiu nie będę. Wtedy obraziła się na mnie, przestała odzywać i zaczęła mieszac w głowie mojej dziewczynie i nastawiać ją przeciwko mnie. Zaczęła mowić o mnie, jak najgorzej, jaki to jestem - nie prawdziwe rzeczy, że to był dobry pomysł, żeby ze mną skończyć, że i tak wyjedzie i nie bedzie mnie widziala, żeby zapomniała o mnie i się ze mną nie spotykała juz, że mogła nie wracać do mnie i lepiej teraz to już zakończyć. Wtedy zerwała ze mną następny raz. Pisała, że juz nam się nie uda, że nie wierzy w milość na odleglość, że nie zasługuje na mnie, że chce, żebym zapomniał o niej i znalazł lepszą od niej itd.



Wtedy zawalil mi się cały świat, wszystko. Straciłem chęć do życia, straciłem plany, marzenia i wiare w lepsze jutro. Nie potrafiłem powstrzymać łez, choć wiem, że mowią, iż chłopaki nie placzą i nie przystoi, ale łzy same mi leciały. Nie pamiętam, żebym był w takim stanie kiedyś, dobrze że nikt mnie nie widział:(
Na następny dzień napisała, czy możemy chociaż spróbować zostać przyjaciółmi, bo nie chce ze mna stracić całkiem kontaktu. Z wielkim bólem w sercu, ale zgodziłem się, bo też nie chciałem z nią nie mieć kontaktu. Ale to trudne i nie wiem, czy możliwe. Bo praktycznie każda nasza rozmowa sprowadzała się do nas, albo ja albo ona zaczynała. Nie potrafiłem się z tym pogodzić że mnie zostawila. Tym bardziej, że napisalem, czy mnie kocha jeszcze odp. że tak, kocha

Nie moge sie pozbierać, nie wiem co zrobić ze sobą. To strasznie boli i nie moge zapomnieć, nie moge przestać jej kochać i myśleć o niej. Wiem, że to była milość mojego życia. Zrobiłbym wszystko i oddał żeby ją odzyskać. Ale nie chcę nic na siłę i z przymusu


Nie wiem co robić i proszę o rade. Czy moge ją jeszcze odzyskać ? Czy to już koniec ? Wszystko stracone jest już ? Czy dać jej troche czasu i być jej tylko przyjacielem narazie ?
Wszyscy mi powtarzają w kółko, że bedzie dobrze, żebym znalazł sobie inną dziewczynę, bo to najlepsze lekarstwo. Ale ja nie chcę po prostu, ja chcę być tylko z nią i chcę, żeby też ona tego chciała. Boję się, bo z dnia na dzień jest coraz gorzej - nie moge sobie poradzić, mam nawet myśli, żeby skończyć ze soba i nawet chciałem juz


Przepraszam, że tak sie rozpisałem, ale chciałem przestawić wszystko od początku do końca.
EDIT: Uff...
Jeśli Ktoś cytował już tekst, to trudno...