Jestem z chłopakiem prawie półtorej roku. z nikim nie byłam tak długo. mam 23 lata. to był mój pierwszy mężczyzna, partner seksualny.
on ma 22 lata.
razem studiujemy.
jedna uczelnia, jedna grupa;/
ostatnio miałam wrażenie, ze wszytko jest tak jak on tego chce.
zaczęło sie w październiku 2006 kiedy zauważyłam że cos jest nie tak...
powiedziałam wtedy
"co jest? powiedz. ludzie się nie zmieniają tak z dnia na dzień..."
Doczekałam sie... powiedział, ze spotkal dziewczyna, która zawsze mu się podobała, ale nie zdążył jej nigdy poznać...
zabil mnie tym, ale że bardzo mi zalezało zaczałam walczyc( duzo by opowiadac)
wygrałam!
powiedział, że wie na 100% ze chce tylko mnie i nikogo innego...
kilka miesięcy sielanki i zaczyna sie znowu....
nie chodzi o dziewczyne(tak mi sie wydaje) ale o fakt, że on chyba przyzwyczaił się ze co by się nie stalo to ja zawsze będę chciała walczyć.
że zależy mi bezwzględznie....
Dzisiaj przesadzil. wczoraj poszedl na impreze sam bo ja musialam sie uczyc. plakalam jak wychodzil, bo chcialam zebysmy to jakos pogodzili, ale oczywiscie to ze on pójdzie to tylko dla mojego dobra bo tak on by mi przeszkadzał...
zgodzilam sie, ale przez cala noc zadnago snaku zycia, nawet gdy ja napisalam 2 sms-y cisza.
zadzwoniłam. Byłam wkurzona a on pijany...
wrócil w nocy... pijany. polozylam go obok. ale rano przesadzil jakby szukal zacepki, znowu pretensje ze dzwonilam jak on sie dobrze bawi i w ogóle ....
powiedzial ze chce jechac do domu.
to mu wykrzyczalam "wypier***" i zamknelam drzwi.
zagrozil że pożałuje tego...

szybko pożałowałam
napisalam przepraszajacego sms-a, maila, zadzwonilam, a on tylko..."jade do domu, mam tydzień żeby sie nad tym zastanowić"
Kocham go, naprawde wiele bym dla nigo zrobiła ale czy to nie jest samoupokarzanie sie?
Jak sobie z tym poradzić?
Jestem totalnie załamana