yeti pisze: Ja nie czuję nacisku
To chyba jest też kwestia ambicji u mnie. Jak inny potrafi, to ja też
Co oczywiście nie zmienia faktu, że:
yeti pisze:Wybaczanie jest prywatną sprawą wybaczającego
Tyle, ze moją prywatną sprawą jest nie tylko moje własne wybaczanie, ale także ocenianie i wartościowanie wybaczania innych. Mogę sobie uznać, że człowiek nie wybaczający jest słaby psychicznie, bo go nie stać na szlachetność, mogę też wyjść z założenia, że przebaczanie jest dla słabeuszy, bo mocny się zemści i na grób przeciwnika pogardliwe splunie. Taki meta-poziom wybaczania, z którego wynika stosunek do poszczególnych spraw. Bo zgadzam się w każdym calu z tym, że:
yeti pisze: Ludzie są zwolennikami, choćby nieświadomymi, różnych systemów wartości. Od ,,oko za oko'' do ,,nadstaw drugi policzek''
Ja jestem bliżej drugiego bieguna, Ty, yeti, jak widać raczej pierwszego. A ja jeszcze ten mój uzupełniam zdaniem "najpierw zastanów się, czy w ogóle zostałeś spoliczkowany".
yeti pisze:Czy to, że jego syn został pobity i okradziony, co on sam uważa za normalną rzecz i w niczym mu nie przeszkadzającą w dalszych kontaktach ze sprawcą ma obligować jego ojca do wybaczenia napastnikowi?
Oczywiście, że nie. Jego ojciec nie może wybaczyć, bo nie ma czego
![co? :|](./images/smilies/co3.gif)
O tym piszę - dlaczego to, co stało się jego synowi musi od razu pociągać za sobą uprawnienie ojca do zajęcia pozycji w układzie wybaczający : ten, któremu zostanie wybaczone? On pozostaje poza układem odniesienia, może sobie uznać kolegę syna za złodzieja, może uznawać, że społecznie uznane sankcje powinny go objąć. Ale nie ma czego wybaczać, nie jego skrzywdzono, nie on jest stroną sporu. Tyle, że dośc popularne jest kreowanie własnej szlachetności wybaczeniem (nawet, jeśli tylko my sami uznajemy, że coś wybaczenia wymaga, bo została nam urojona krzywda wyrządzona) tudzież szukanie pomsty w czyimś imieniu (i nie chodzi mi tylko o prawno-formalne środki, to może być li tylko kwestia traktowania w przyszłości danej osoby, bo przecież
ten drań tak skrzywdził tę biedną istotkę, na pohybel).
yeti pisze:Nieprzyznanie się jest równoważne z oszustwem
Umyślne, oczywiście. Ale jak pisałam - umyślność to otworzenie nowego rachunku krzywd, to oszukiwanie kolejnej osoby, podlegające wybaczeniu lub nie. A co w przypadku, gdy umyślnie partner nie oszukał? Nie zataił, nie przemilczał, tak wyszło (bo na przykład staż związku za krótki - albo też dlatego, że on nie uważa rzeczy wybaczonej za taką wielką sprawę, albo ma zupełnie odmienne zdanie na temat swojej winy, lub też powiedziałby przy okazji, a okazji nie było). Bezintencjonalne zatajenie, bez najmniejszej chęci zaszkodzenia nowej partnerce. Chyba tylko głupotę mogłaby w takim przypadku wybaczać, bo sprawa oszukanej poprzedniczki zupełnie jej nie dotyczy. Może dowiadując się nowych rzeczy o partnerze zmienić zdanie na temat jego charakteru, uznać, że źle oceniła na początku, stwierdzić, że nie jest to człowiek, z którym chce być. ALE WYBACZAĆ NIE MA CZEGO, równie dobrze może siebie obwiniać za błędną ocenę.
yeti pisze:jak byś potraktowała kogoś, kogo kilka poprzednich związków rozpadło się ze względu na jego zdrady? Ciebie przecież nie zdradził. To Cię jeszcze osobiście nie spotkało. Jakbyś się czuła, gdybyś się o tym dowiedziała po jakimś czasie?
Jak wyżej - jeśli zostałoby to umyśłnie zatajone - czułabym się oszukana. Ja, osobiście, bo nie powiedział, a nie dlatego, że zdradził. Nie zabieram komuś częsci jego krzywdy, nie obwiniam partnera o poprzednie zdrady - obwiniam go za to, co zrobił mi. Mnie nie zdradził, więc nie mogę mu zdrady wybaczyć. Mam mu wybaczyć na zaś, przyszłą - potencjalną zdradę?
yeti pisze:Ja bym nie wybaczył
Ja pewnie też nie, ale staram się unikać pozycji kogoś, kto ma prawo wybaczać. Bo myślac o takim dziecku stawiam się na jego miejscu i stwierdzam, że oprawca nie ma szans na wybaczenie. Tyle, że stawianie się na pozycji dziecka to tak naprawdę uzurpacja, nie jestem na jego miejscu i nigdy nie będę.
yeti pisze:Wystarczy, że zaczynamy uważać go za niewartego zaufania. A krzywda, wyrządzona już wcześniej, polega na tym, że nas oszukał, zataił coś, co jest bardzo istotne.
I znów - jak wyżej. Oczywiście, oszustwo to krzywda i jako taka wybaczeniu (lub nie) podlega. Poprzednia zdrada / kradzież / dowolne inne sprzeniewierzenie względem innej osoby przebaczaniu z mojej strony podlegać nie powinno, nie moja krzywda, nie moje prawo do wybaczenia jej.
yeti pisze:Tylko Bóg ma przywilej odpuszczania grzechów. My co najwyżej możemy o nich nie pamiętać. Wybaczenie nie zeruje rachunku. Jest oczyszczeniem psychiki ofiary.
A jeśłi Boga nie ma, musimy radzić sobie sami
![.diabel. <diabel>](./images/smilies/diabelek.gif)
Wybaczenie jest oczyszczeniem dla obojga stron, nawet jeśli różny jest poziom świadomości tego oczyszczenia (w końcu zdegenerowany przestępca może mieć gdzieś fakt, że ofiara mu wybaczyła).
yeti pisze:Natomiast dalej obciąża sprawcę.
Względem kogo? Mnie? Osób, które spotka w przyszłości? Krzywda wyrządzona w przyszłości może na przykłąd pomóc Ci w ocenie charakteru danego człowieka. Natomiast dowiedziawszy się, że mój przyjaciel zdradził / okradł / oszukał nie powinnam stawiac się w pozycji osoby władnej mu wybaczać. To nie u mnie ma dług krzywd, żeby miał go spłacać, karmiąc moją pseudo-szlachetność (bo nie swoje krzywdy wybacza się najłatwiej).
yeti pisze:Tylko jego późniejsze postępowanie, a nie to co robi ofiara, może dawać jakieś wskazówki, co do tego jak go traktować w przyszłości
Oczywiście. W związku z tym na przykład malwersantowi nie dam kasy do ręki, nie pójdę na wieczorny spacer do parku z wielokrotnym gwałcicielem. A jak w końcu dam jednemu kasę do ręki, a z drugim na spacer pójdę, to nie będzie to kwestia wybaczenia lecz zaufania.