Witam.
Od jakiegoś czasu tu zaglądam i przyszedł czas na mój problem.
To czego najbardziej pragnę to kochać i być kochaną ale to mi jakoś nie wyhodzi - chyba wiem dlaczego. Dawno, dawno temu byłam w związku, który miał zakończyć się ślubem. Na czas odkryłam kim był mój ówczesny partner i co tak naprawdę czuł do mnie ale trudno było mi się z nim rozstać bo go bardzo kochałam. Myślałam, że moja miłość wystarczy dla nas - głupia byłam. No i nie wytrzymałam i powiedziałam KONIEC. Jego ostatnie słowa skierowane do mnie zabrzmiały jak jakaś klątwa "...jeśli ja nie mogę cię mieć to żaden facet nie bedzie cię miał..." Od naszego rozstania minęło 5 lat i nie mogę sobie życia ułożyć. Po nim było paru chłopaków ale to nie było to, bo ani ja do nich, ani oni do mnie nie czuli nic więcej poza zwykłą sympatią. Ale to co wydarzyło się w ostatnich miesiącach w moim życiu napełniło mnie radością. Poznałam kogoś zupełnie nie w moim typie, świetnie mi się z nim rozmawaiło, więc postanowiłam kierować się rozsądkiem i nie skreślać go. Pokochałam go i było miło - do czasu, kiedy on mi powiedział, że nie czuje tego do mnie co ja do niego. No cóż, nic na siłę. I co ja mam sobie pomyśleć. Klątwa wisi nade mną czy coś ze mną nie tak.
Może Wy znacie jakąś recepte na mój problem.
caly problem w tym ze cale swoje zycie podporzadkowujesz byciu z kims. Blad. Gdybym miala myslec jak ty to tak samo powinnam ocenic swoje bytowanie. PIerwszy zwiazek 7 lat - kochalam go - on zerwal, dlugo byle jakie zwiazki, potem nastepny powazny oparty jak mi sie wydawlao na milosci - znowu zerwal , a teraz nastepny zwiazek - ja nic nie czuje - zerwalam dzis . Czy mam zamiar sie poddac ? nie. bo jestem szczesliwa z facetem czy bez - co nie znaczy ze nie pragne milosci. Doceniam to co mam i nie uzalezniam swojego szczescia od udanego zwiazku - on jest tylko jego czescia skladowa ale nie zdominuje mojego zycia .