agnieszka.com.pl • Dywagacje cholera wie o czym (na murku) - Strona 10
Strona 10 z 15

: 15 sie 2006, 09:59
autor: runeko
Andrew pisze:a ja mam ciagle przed oczyma Twój post jak to piszesz w nim jak kochasz i jakiego kochajacego wspanialego meza masz !

No bo go kocham i uwazam za kochajacego (mam nadzieje, ze przypuszczenia sie nie sprawdza bo dorabiasz sobie teorie -_-' )
Andrew pisze:Nigdy go nie kochałaś jesli chcesz sie rozwiesc , fascynacja zauroczenie

Zauroczona kims to ja ostatnio bylam jak mialam z 14 lat. Nie trafiles. Co do rozwodu...jasne, lepiej jak ty wystawiac zone na posmiewisko calego miasta ciagajac sie z malolatka...super.
Andrew pisze:nie bij tylko sie zastanów czy tak czasem nie było

Nie musze sie zastanawiac. ja WIEM, ze tak nie bylo.
Andrew pisze:wypij jeszcze troche , coś sie wiecej dowiemy

To samo bym napisala po trzezwemu :]

[ Dodano: 2006-08-15, 10:02 ]
Poza tym w ogole przeoczyles to, ze chodzi mi o hamowanie rozwoju intelektualnego w tym przypadku a nie o milosc sama w sobie.

: 15 sie 2006, 10:13
autor: Sir Charles
Andrew pisze:a ja mam ciagle przed oczyma Twój post jak to piszesz w nim jak kochasz i jakiego kochajacego wspanialego meza masz !

Ja tez...
moon pisze:Czy ta droga jest na pewno ta? Przeciez sa ich miliiony. Czy wybralam naprawde to co dla mnie najlepsze?

To w ogole pomyslalas, ze moglabys wybrac najlepsza? To juz latwiej w totka szostke ustrzelic.

: 15 sie 2006, 11:26
autor: mrt
runeko pisze:Czy w imie pasji, w imie wyzszego dobra mozliwe jest porzucenie milosci i stalosci? Czy warto? Czy kiedy czujesz, ze ukochana osoba ogranicza cie w jakis sposob mozesz im powiedziec "mam cie dosc" po wczesniejszym tlumaczeniu jak krowie na rowie, ze to twoje zycie, ze to twoja pasja i bez tego usychasz? Pisze od kiedy pamietam, skonstruowanie sensownej ksiazki w ciagu lat, popartej doswiadzczeniem zyciowym, naukowym i pisarskim od dziecka bylo moim marzeniem. Wiec czy ukochana osoba moze mi tego zabronic i zrzucic na mnie wine o rzekome zaniedbanie kiedy sam nie ma zadnej pasji i nie wie co to oznacza? Powiedzcie mi.
Żeby związek dla pasji rozpieprzać, to trzeba mieć pewność, że pasja w Twoim wykonaniu ma ręce i nogi. Tak myślę. A że jest to rzecz mało wymierna (chociaż... niby wszystko da się na cyferki przeliczyć), to ciężko będzie Ci to ocenić. Dlatego ja bym nie ryzykowała.

: 15 sie 2006, 11:59
autor: Pan Zet
ciagle mam w glowie- "jestes dla mnie wszystkim". Koljny tydzien mnie to meczy.
Ja wiem czasem przywiazuje zbyt duza uwage do slow ale ja tak mam. Jak nawet ktos moze byc dla mnie wszystkim?
A moze to trzeba poczuc a nie zrozumiec?

: 15 sie 2006, 19:34
autor: ksiezycowka
Sir Charles pisze:To w ogole pomyslalas, ze moglabys wybrac najlepsza? To juz latwiej w totka szostke ustrzelic.
No taka w miare najlepsza owszem. Gdybym sadzila zem wybrala co najmniej kiepska dalej bym sie miotała i inne mnie kusiły z czego by nic dobrego nie wynikło. Pewne rzeczy trza se wmówić. Jak zwykle "dla wyzszego dobra".

[ Dodano: 2006-08-15, 19:35 ]
Ale z druiej strony nie moge myslec ze cos sobie wmowilam bo nie wiem tak do konca czy sobie wmowilam. Czasem mnei to wkurza bo zaciera mi sie taka mala granica... :/

: 16 sie 2006, 17:35
autor: Mysiorek
A czy człowiek może wydalać z siebie np. 300% miłości? :|
Czy tylko 100% i rozkminiać to na wiele osób? Wiele, bo... dziecko, żona, rodzice, dziadkowie, pies, papuga, kochanka... naraz.
<hmm>
Chyba może ponad 100%, bo w innym przypadku okazałoby się, że Endrjuł nie kocha prawdziwie. A i my też, bo rozmieniamy miłość na bliskich. Nie wspomnę o Panu Bogu, który rozmieniłby się na drobniutkie.
Wnioskuję, że normy tu nie ma. :)

: 16 sie 2006, 17:49
autor: pani_minister
Mysiorek pisze:Czy tylko 100% i rozkminiać to na wiele osób? Wiele, bo... dziecko, żona, rodzice, dziadkowie, pies, papuga, kochanka... naraz.

Tak się teraz zastanawiam, czy nie jest to tak jak z lokatą jakąś - zaczynasz inwestować, a potem Ci przyrasta, o ile nie nastąpi jakieś drastyczne załamanie i hiperinflacja. Masz powiedzmy 100%, na które Cie w danym momencie stać, zaczynasz kochać kanarka czy mamusię, a potem stwierdzasz, że to jeszcze za mało. Rozwija Ci się ta miłość i potęguje, odkrywa nowe możliwości i płaszczyzny, z każdym kolejnym obiektem i waszymi wzajemnymi relacjami. Kochasz jedną osobę, potem dwie, potem zaczynasz kochać świat - na różne sposoby i z różnym natężeniem, co nie zmienia faktu, że całkiem prawdziwie.

: 16 sie 2006, 19:20
autor: Dzindzer
własnie popadłam w nostalgie totalna. Wszystko straciło blask, kolory, tak jakby sens gdzies uleciał. nie wiem nawet jak sie to zaczęło. Jeszcze sie sprzeczam, ale bardziej dla zasady niz z przekonania. Czuje sie jak na rozdrżu, tylko, że to dziwne. miałam juz takie momenty, ale w chwili kiedy podejmowałam wazne decyzje. a teraz tak ot nie wiem co dalej. Obiektywnie mam to co chciała ( moze nie wsztsyo i nie w takim stopniu jakim chciałam), mam kogos kto mnie kocha i wspiera, moi rodzice zyja wmiare zgodnie, mam świetnych znajomych, w moim zyciu sa ludzuie krórzy mnie szanuja, sa tez tacy dla których jestem powiernikiem, osoba której moga zaufac. Mamn pasje, mam nawet swoja prace. Jednak cos jest nie tak. staciłam na wszystko ochote. zastanawiam sie czy moze to co robie nie jest tym co powinnam robic.
Czuje sie wywrucona na lewa strone, wybebeszona.
Zastanawiam sie czy sa jakies obiektywne prawdy, czy jest jasno okreslone zło i dobro. Zawsze uznawałam, że nie ma z góry okreslonego dobra i zła ( moze jakies wyjatki), że wszystko zalezne jest od okoliczności. Tak jestem relatywistka z zasadami, smiesznie to brzmi. Jednak sa pewne rzeczy których nie zrobi. Jednak wiele w tym wszystkim zalezy od okolicznosci.
Czy w imiem miłosci warto poswięcac własne JA albo czy w imie zachowania swojego JA, zasad i godności nalezy poswiecic miłośc. Jestem skłonna do tego 2. Na szczescie to tylko teoretyczne przemyslenia.
Musiałam pewnie rzeczy napisac, zbyt bardzo mnie gniotły tam w środku

: 16 sie 2006, 22:33
autor: Sir Charles
Mysiorek pisze:Chyba może ponad 100%, bo w innym przypadku okazałoby się, że Endrjuł nie kocha prawdziwie. A i my też, bo rozmieniamy miłość na bliskich. Nie wspomnę o Panu Bogu, który rozmieniłby się na drobniutkie.

To ja tez nie wspomne o panu Bogu :P

A co do reszty... Moim zdaniem milosc, to dobro niepodzielne, przyrownanie jej do podzielnych dobr ekonomicznych jest z gory skazane na porazke. Milosc jest jak przedstawienie teatralne - moze je zobaczyc jedna osoba, teoretycznie moze takze nieskonczenie wiele, ale w praktyce ta liczba jest limitowana rozmiarem sali. I jeszcze - bez widowni nie ma w ogole sensu...

: 16 sie 2006, 22:46
autor: paula19
Sir Charles pisze:I jeszcze - bez widowni nie ma w ogole sensu...


Uwazasz ze miłość bez widowni nie ma sensu?? A dlaczego??

: 16 sie 2006, 22:53
autor: Sir Charles
paula19 pisze:Uwazasz ze miłość bez widowni nie ma sensu?? A dlaczego??

<zalamka> <zalamka> <zalamka>

: 16 sie 2006, 22:59
autor: Dzindzer
Dyniowy nie załamuj sie, dziewczyna źle cie zrozumiała. Ona to z widownia odebrała zbyt dosłownie, jako miłość na pokaz przy innych, dla swiata, dla poklasku.

: 17 sie 2006, 08:06
autor: jabłoń
Sir Charles pisze:Milosc jest jak przedstawienie teatralne - moze je zobaczyc jedna osoba, teoretycznie moze takze nieskonczenie wiele, ale w praktyce ta liczba jest limitowana rozmiarem sali. I jeszcze - bez widowni nie ma w ogole sensu...


Ja też tego nie rozumiem ? Te Wasze metafory mnie przerastają. Prosta jestem czy co ? :)

: 17 sie 2006, 08:14
autor: runeko
jabłoń pisze:Te Wasze metafory mnie przerastają. Prosta jestem czy co ?

Bo to jest temat o filozofii zycia :]

Moja filozofia w tym momencie ma godzine 1:20 w nocy i pisze pod wplywem wysokoprocentowych trunkow. A pisze z sensem i coraz glebiej. Moze kiedys stane sie jednym z takich slawnych pisarzy alkoholikow? Co wy na to? :D Gdzies w mojej glowie lata marzenie o slawie i pieniadzach a z drugiej strony cieszy mnie pisanie "do szuflady" a od czasu do czasu chlasniecie fikcji na czyjas prosbe. Mimo, ze wszyscy pchali mnie i pchaja do napisania kiedys komercyjnie i wierza w moj talent do tworzenia sensu ze slow bardziej niz ja, to ja sie boje. Boje sie, ze komercja zje prawdziwa dusze przekazu. A ja chce byc taka jak Roland Topor. Zeby praktycznie nikt nie rozumial a kazdy czytal. Czy marzenia staja sie rzeczywistoscia, kiedy sam do konca nie mozesz sie w nich zatopic? Co bym zrobila, gdybym za pare lat zobaczyla swoje nazwisko na ksiazce w ksiegarni? Zawsze nurtowalo mnie jak czuja sie aktorzy, kiedy widza samych siebie na ogromnych billboardach. Jak to wplywa na ich psychike? Ja widzac swoje nazwisko wyryte w brazie w colleg'u nie wierze, ze to naprawde o mnie chodzi. Czy komercja jest czegos warta? Z wyjatkiem pieniadza. Czy zabija unikalnosc i sklonnosc do chorego i schizofrenicznego pisania gdzie fikcja splata sie z rzeczywistoscia i nawet drzewa maja moj charakter?

: 17 sie 2006, 08:58
autor: Mysiorek
Sir Charles pisze:I jeszcze - bez widowni nie ma w ogole sensu...

No tak :) Ale dlaczego niepodzielne, skoro widownia się zwiększa, a odbiorcy mają różny gust? Czyżby była tu równoległość odbioru? Byłoby tak, gdyby przedstawiany był ten sam spektakl, a widownia jednorodna. A sądzę, że są to różne produkcje, i w emocjach i w czasie. Chociaż i jedno i drugie się częściowo nakłada. A i odbiorca też różny.
Myślę, że miłość jest wielowątkowa i w pewnym sensie podzielna. Niepodzielna u źródła, podzielna na sali.
Mało tego... pokuszę się o stwierdzenie, że ta wielowątkowość miłości narzuca różne scenariusze: o ile prolog może być identyczny, o tyle poszczególne akty (a szczególnie finał) różne.
Miłość to chyba symultana. :|

: 17 sie 2006, 09:04
autor: Ted Bundy
runeko pisze:Czy komercja jest czegos warta? Z wyjatkiem pieniadza.


z wyjątkiem :D? Powiedziałbym, przede wszystkim :)
"za dobrą kasę nawet pierdy można grać
z fast-foodem nie zadzierać..Lepiej dupy mu dać" <evilbat>

: 17 sie 2006, 09:06
autor: runeko
TedBundy pisze:"za dobrą kasę nawet pierdy można grać
z fast-foodem nie zadzierać..Lepiej dupy mu dać"

Ale ja nie chce "pierdziec za dobra kase". Chodzi o to, zeby za dobra kase zachowac to, co chcesz przekazac, to co TY uwazasz za wazne a nie twoj edytor/ wydawca/ pierdylator. Czy takie cos jeszcze na swiecie istnieje?

: 17 sie 2006, 21:48
autor: Sir Charles
Mysiorek pisze:Ale dlaczego niepodzielne, skoro widownia się zwiększa, a odbiorcy mają różny gust?
Mysiorek pisze:Niepodzielna u źródła, podzielna na sali.

No wlasnie o to mi chodzi. Ze przedstawienie - czytaj kochajacy Ty - jestes jeden. I jest tego przedstawienia tyle samo dla kazdego, niewazne czy siedzi kilka osob czy jest cala sala. [swoja droga mi sie nowa - chyba nowa - interpretacja biblijnego rozmnozenia pokarmu nasunela <aniolek> ]
Mysiorek pisze:Czyżby była tu równoległość odbioru? Byłoby tak, gdyby przedstawiany był ten sam spektakl,
No wlasnie tak jest, bo to Ty jestes spektaklem. Tzn w moim porownaniu - mozesz sobie oczywiscie wymyslac swoje <browar>

Mysiorek pisze:pokuszę się o stwierdzenie, że ta wielowątkowość miłości narzuca różne scenariusze: o ile prolog może być identyczny, o tyle poszczególne akty (a szczególnie finał) różne.
...co zreszta niniejszym robisz. :D Ale moja mysl juz niewiele ma z tym wspolnego.

: 17 sie 2006, 22:44
autor: Mysiorek
Sir Charles pisze:...co zreszta niniejszym robisz.

A Ty nie? Nie kochasz rodziny? :D Kogo bardziej?... wiem, że nie w tych kategoriach, ale w tym momencie "skupmy się" na Twoim spektaklu, który się odbywa. Bo to też miłość (chyba się nie mylę) - przecież Ich kochasz.
Pytanie: "kogo bardziej" narzuca odpowiedź, czy dzielisz tą niepodzielną miłość (100%), czy jednak jest podzielna, a raczej sumą poszczególnych.

Widownię masz taką, jaką masz salę. Zdaję sobie sprawę, że może stać 1 krzesło puste, ale (w tym momencie) grasz dla tylu ilu kochasz. Gdy jeszcze ktoś przybędzie na widowni, wtedy będziesz mniej kochał dotychczasowych widzów, czy dasz z Siebie dodatkową porcję miłości?
Pytanie brzmiało: " czy człowiek może wydalać z siebie np. 300% miłości? Czy tylko 100% i rozkminiać to na wiele osób?" :)

: 18 sie 2006, 00:29
autor: Sir Charles
Mysiorek pisze:Widownię masz taką, jaką masz salę. Zdaję sobie sprawę, że może stać 1 krzesło puste, ale (w tym momencie) grasz dla tylu ilu kochasz. Gdy jeszcze ktoś przybędzie na widowni, wtedy będziesz mniej kochał dotychczasowych widzów, czy dasz z Siebie dodatkową porcję miłości?

Oj Mysior, nie zrozumiales mnie do konca, a wlasciwie nie zrozumiales sedna.

Czy Mona Lisa sie rozdrabnia na wszystkie hordy Japoncow, ktore ja ogladaja? Nie ona jest i trwa niezaleznie od tego czy Luwr jest zamkniety z powodu alarmu bombowego i oglada ja saper, czy tez jest pierwsza niedziela miesiaca i wjazd za friko.

Czy auto "gorzej" dowiezie 4 ludzi niz jednego kierowce? Pomijajac fakt, ze spali wiecej benzyny, to mozna jechac z taka sama predkoscia. Niezaleznie ile jest w srodku miejsc. Prawda?

: 18 sie 2006, 08:52
autor: Mysiorek
Sir Charles pisze:Oj Mysior

Charlie, odnoszę wrażenie, że te sedna nam się rozjechały. Stąd próba, z mojej strony, rozjaśnienia w poście powyżej.

Z tego co piszesz wynika, że autor może obdzielić miłością, wrażeniami, emocjami, uczuciem dowolną liczbę odbiorców bez wpływu na niego samego. Że miłość jest wielościeżkowa, ale jednokierunkowa. :| Że wychodzi jej niezmienna "ilość".
A ja wnioskuję, że w miarę przyrostu odbiorców autor "wydala" jej coraz więcej.
Bo miłość jest "interaktywna" <hmm>

: 18 sie 2006, 17:17
autor: Elspeth
Czasami, tak jak dziś, mam ochotę p.ierdolnąć to wszystko w jasną cholerę i wyjechać. Zapomnieć o tym moim niby-związku, który nawet nie nosi znamion prawdziwego związku, rzucić tą robotę, machnąć ręką na wszystko i wyjechać. Na pół roku, na rok. Gdzieś do jakiejś normalnej roboty, dzięki której udalo by mi się odlożyć trochę grosza. Może przy odrobinie szczęścia spotkałabym kogoś z kim można by się bylo związać na poważnie w końcu. Mam już po prostu dość. Ostatnio tylko udaję, że wszystko u mnie jest ok. Tak jakby żyla tylko ta zewnętrzna powierzchnia a wewnętrzna po rpostu o sobie zapomniala. Gdybym nie udawala, już dawno bym wyła do księżyca. Co ja robię ze swoim życiem? Robota od 8-16, taka która ani mnie ziębi ani grzeje. Może nawet częściej ziębi. Nie da się z tego nawet zaoszczędzić na żaden kurs językowy, albo kurs prawa jazdy (a koniecznie muszę zrobić). Od listopada będzie jeszcze gorzej finansowo. Żadnych widoków na usamodzielnienie się. A ja chcę w końcu zacząć myśleć o rodzinie. Własnej. Chcę mieć dom, do którego będę mogła przyjść po calym męczącym dniu pracy. Chcę być dla kogoś kimś ważnym, chcę żeby komuś na mnie w końcu zależalo do jasnej cholery. Chcę dać całe to ciepło i miłość, którą mam w sobie.

Jedyne co w tej chwili mnie powstrzymuje przed wyjazdem za granicę to moja malutka bratanica. Nie chcę żeby np po roku mnie nie poznała. Chcę być obecna w jej życiu. Ją kocham bezgranicznie.

Tak wiem, strasznie egoistyczny post. Ale musialam to z siebie wyrzucić.
Większość pewnie i tak powie, że sama sobie winna jestem. I wiecie co? Chyba mnie to aż tak bardzo nie obchodzi.

: 19 sie 2006, 00:19
autor: Sir Charles
Mysiorek pisze:Z tego co piszesz wynika, że autor może obdzielić miłością, wrażeniami, emocjami, uczuciem dowolną liczbę odbiorców bez wpływu na niego samego. Że miłość jest wielościeżkowa, ale jednokierunkowa. :| Że wychodzi jej niezmienna "ilość".

No dobrze dedukujesz :)

Ale mam chyba jeszcze lepsze porownanie. Zarowka :)

Mysiorek pisze:A ja wnioskuję, że w miarę przyrostu odbiorców autor "wydala" jej coraz więcej.
W odbiorze wydaje sie byc jej wiecej. Ale przy wydzielaniu jest tyle samo. Jeszcze jedno porownanie. Jednym rozgrzanym zelazkiem moze sie sparzyc wiele osob. Ale to nie znaczy, ze bylo bardziej rozgrzane :)

: 19 sie 2006, 00:29
autor: Mysiorek
Sir Charles pisze:Jednym rozgrzanym zelazkiem moze sie sparzyc wiele osob. Ale to nie znaczy, ze bylo bardziej rozgrzane

No to ja jestem innym żelazkiem :D To takie stare, z duszą :D
Duszą, którą co poniektóre ręce wkładają ponownie, choćby na chwilę do żaru, aby znowu było gorętsze.
Jednak w moim zachodzi interaktywność :):)

: 19 sie 2006, 07:44
autor: Imperator
Elspeth pisze:Większość pewnie i tak powie, że sama sobie winna jestem. I wiecie co? Chyba mnie to aż tak bardzo nie obchodzi.

Po co taki buńczuczny tekst na końcu? Niepotrzebny. <przytul>
Są ludzie, których obchodzi Twój los, np. ja. :D
Zresztą przegadaliśmy sporo, sporo czasu na podobne tematy. Jak wiesz, mam podobne marzenia. A co do tego jak masz, to... każdy jest kowalem swojego losu. Na razie cienko kujesz. Ale jak młotem nauczysz się sprawnie obracać, tak se z najtwardszej stali urzeźbisz coś pięknego.
Czekaj, szukaj, rozglądaj się. Wiele rzeczy sobie sama wypracujesz ale będzie Ci też potrzebny szczęścia łut. Kto, jak kto, ale Ty sobie dasz radę. Tylko biada temu facetowi, który Cię szczerze i prawdziwie pokocha, jak poczujesz że możesz skierować ku niemu całą tę nagromadzoną gorącą parę miłośći. Będzie biedny (przez jakiś czas) ale i szczęśliwy. ;) ;)

<przytul>

: 19 sie 2006, 17:02
autor: mrt
Nie czytałam wnikliwie tych Waszych tekstów, ale nie ma tak, że miłość do wszystkich to jest 100% i to się dzieli. Każda z osobna to 100%.

A co do takiej jednej, 100-procentowej: co w ogóle liczymy - ilość czy jakość? Bo chyba każda relacja, jaka by nie była, jest 100-procentowa. Znaczy albo jest, albo jej nie ma. 0-1 i nie ma 0,5. Nie da się tak, żeby trochę była, a trochę nie, znaczy żeby relacja była w 60%.

Nie wiem, może się nie wbiłam w temat.

: 19 sie 2006, 17:34
autor: Mona
Zgadzam się z Martką, bo albo kochamy albo nie.
Ja ogólnie jestem taką osobą, że dla mnie nie ma szarości i tzw. półśrodków. Jest czerń lub biel - tak albo nie. Nie wiem, czy to jest dobre, ale taka jestem.
Jednak, jeśli chodzi o miłość, to ile ludzi na świecie, to tyle będzie definicji. Można kochać wiele razy, ale zawsze to będzie inna miłość, bo każdy kolejny partner będzie inny.
Śmieszy mnie zaś to, że wiele osób twierdzi, iż kochamy za nic. Ja się pytam: jak to za nic?
Bo to tak pięknie brzmi: kocham cię za to, że jesteś :) Za to też, ale nie tylko przecież za to.
Czy wobec powyższego można równocześnie kochać więcej, niż jedną osobę? Tą za to, a tamtą za coś innego? To mnie nurtuje, tylko nie pisać, że kochamy przecież obydwoje rodziców, bo nie o nich chodzi.

: 19 sie 2006, 18:52
autor: Sir Charles
Mona pisze:Śmieszy mnie zaś to, że wiele osób twierdzi, iż kochamy za nic.
Mona pisze:Śmieszy mnie zaś to, że wiele osób twierdzi, iż kochamy za nic. Ja się pytam: jak to za nic?
Bo to tak pięknie brzmi: kocham cię za to, że jesteś :) Za to też, ale nie tylko przecież za to.


To dlatego, ze - moim zdaniem - to jest skrot myslowy, ale bardzo madry skrot. I mozna go rozwinac, ze: przezylismy z dana osoba tyle radosci i smutkow, ze matematycznie wyszloby na zero. Bo jak mozna kochac za radosc, ktora sie otrzymalo, skoro odebralo sie rowniez podobna ilosc cierpienia. Dlatego ZA NIC, czyli w moim pojeciu za te beczke soli razem zjedzona. I w tym pojeciu istnieje milosc za nic. Ale nigdy od pierwszego wejrzenia rzecz jasna. Ani od drugiego, ani od trzeciego. Jak na moj gust gdy uswiadamia sobie czlowiek, ze kogos kocha, to zawsze uswiadamia sobie rowniez, ze przeciez kocha juz od bardzo dawna. Tylk wczesniej po prostu nie zdawal sobie z tego sprawy. Po prostu :)

: 19 sie 2006, 22:12
autor: paula19
Z autopsji wiem, że miłości przybywa. Albo po prostu gdy spotyklamy pewne osoby ona sie uwalnia. Najpierw kochałam mame, tate, brata siostre, babcie... potem poznałam cudownego człowieka i w miare z nim przebywania, poczułąm że zaczynam kochać nową nie znaną mi do tąd miłością...

: 20 sie 2006, 12:40
autor: Olivia
Mona pisze:albo kochamy albo nie.

Jak się angażujemy w związek, zaczynamy kochać to w nadziei, że na całe życie. I wkładamy w to serce i duszę. Zawsze w 100%. Miłość jest tak ważna w życiu człowieka, że trzeba Jej poświęcać wiele uwagi. Czasami mimo starań nie wychodzi. I szukamy miłości na nowo. I też chcemy, żeby była 100%-owa.