teraz o mnie.
w kwietniu minie 22 lata, a ja takze nie bylem nigdy w zwiazku z dziewczyna. chociaz wiem, ze wielu sie podobalem (w czasach LO i wczesniej

). ale wtedy nie chcialem ja sam - wstepowac w "to cos". albo czulem presje, zeby sie dostac na dobre studia i wszystko temu podporzadkowalem. pieniadze zarobione na to wydalem (kursy), uczylem sie sam, oplacilo sie (wstep bez egzaminu). niestety nie przypuszczalem, ze trafie w az takie meskie towarzystwo (130M + 2K). ale coz.... juz sie przekonalem, ze to uroda studiow technicznych, w dodatku trudnych studiow (wydzial elektryczny, AGH - wtajemniczeni wiedza). i co sie okazalo: studiuje w miescie w ktorym mieszkam a to jest tylko 10-20% studentow takich, bo reszta przyjezdza oczywiscie. mam moze kontakt z 3-4 kolegami z akademikow i kilkoma z krakowa (bo ja jestem sam w grupie z krakowa). z reszta nie potrafie sie zrzyc. i juz nie bede musial. jeszcze jakies 1,5 roku i sie skonczy. nie bede plakal za nimi bo nigdy nie byli mi bliscy (i kto tu mowi, ze najwieksze przyjaznie poznaje sie na studiach ? chyba jak sie jest wlasnie takim przyjezdnym i sie mieszka w akademiku ze wspollokatorem albo wynajmuje mieszkanko. albo jak sie studiuje na kierunku nie-technicznym czyli na takim gdzie mozna w miare wyrownany stosunek ilosci dziewczyn do chlopakow spotkac. i wtedy mozna sobie paczke znalezc i razem imprezowac). jednak okazalo sie ze wieksza czesc ludzi to tacy kujoni, dexterki (tak na nich mowie

) i w ogole, ze oni przyjechali tylko ze wsi do miasta i jeszcze na chama chca wydrzec kase (stypendium) oczywiscie do celu dazac po trupach (czytaj: nie pomagajac rowiesnikom). nie zdajecie sobie sprawy jakie to moze byc frustrujace, wkurzajace i denerwujace. najgorsze dla mnie z tego wszystkiego bylo to, ze calkowicie bylem zdany sam na siebie (jak to sie mowi: akademiki trzymaja sie razem), nikt mi nie pomagal, doradzal, nikt mnie nie pytal jak mi idzie (nie mowie tu o rodzicach oczywiscie). jesli chodzi o przyjaznie z LO to mam 2 dobrych kumpli ale oni oczywiscie na takie "dobre" studia sie nie dostali wiec sa gdzie indziej. tez nie ma z nimi (jeden juz ma dziewczyne wiec dodatkwo rzadziej sie z nim widze, chociaz mieszka 200m od mojego bloku) takiego kontaktu jaki byl w czasach LO. dlatego czasami (coraz czesciej) czuje sie zle, czytaj: OSAMOTNIONY. nie wiem jak to bedzie ale sadze, ze nastepnej ponurej jesieni i samotnej/zimnej zimy juz chyba nie wytrzymam. dlatego na ten rok postanowienie moje to po prostu znalezc sobie jakas dziewczyne.
nie wiem czy to bedzie dziewczyna do slubu czy nie ale w kazdym razie cos sie musi wydarzyc nowego w moim zyciu. bo ja juz tak nie moge. czas na nowe doswiadczenia...
musze zaczac sprobowac wiecej wychodzic gdzies, planuje sie zapisac na kurs tanca, imprezowac tez. bo jestem juz w polowie studiow i oprocz nauki i stresow nic mi z tego nie wynika innego dobrego. potem sie skonczy i co... prace trzeba bedzie znalezc.
jak to dobrze, ze juz za 2-3 miesiace bedzie cieplej; wyjde sobie na polko, pogram w kosza pod akademikami (sa niedaleko ode mnie ale nie AGHowskie

, mam tam znajomych i znajome
potem sobie siade na laweczke i wypije piwko, pogadam. moze kogos i poznam tam nowego rowniez.
PS.
jest srodek nocy ale musialem sie wygadac. poza tym ogladam sobie wlasnie AUSTRALIAN OPEN (ktos sie interesuje tenisem tutaj ?). lubie popatrzec jak kobitki graja
pozdr.
Gralismy w kosza, a po zakonczonych meczach on biegal.
Mowilismy mu, ze to samobojstwo.
On biegal dla samego siebie.