Jestem teraz na życiowym zakręcie. Powoli wylizuję się z uczucia, które mocno mnie poraniło...
Przez dwa lata miałam świetnego kumpla (byliśmy razem w klasie w LO). Nasza znajomość rozkręciła się, kiedy założyli mi neta (wiadomo - gg). Gadaliśmy ze sobą dużo i często, z czasem zaczął dzwonić i zapraszać mnie na wspólne wypady ze swoimi znajomymi, albo odwiedzał mnie w domku. Z charakterów różniliśmy się prawie w 100%, ale coś mnie zaczęło do niego ciągnąć. Może zaimponował mi oczytaniem (sama kocham literaturę), zainteresowaniem kinem i teatrem. Koleżeństwo stopniowo zaczęło przeradzać się w przyjaźń, a potem z mojej strony w miłość. Nie pojawiła się ona nagle - to był bardzo powolny proces. Zdałam sobie z tego sprawę w momencie, kiedy zwierzył mi się, że podoba mu się pewna dziewczyna. Poczułam uścisk w gardle, walące serce i łzy w oczach. Wiedziałam, o co chodzi...
Nie zamierzałam mówić mu co czuję, wręcz przeciwnie, pomagałam mu w zapoznaniu się z tą, która wpadła mu w oko. Z jednej strony chciałam by byli razem, aby on był szczęśliwy i ja żebym się z tego wyleczyła, albo by zauważył, że ma koło siebie kogoś, kto chce dla niego jak najlepiej... Na szczęście dla mnie nic z tego nie wyszło, dziewczyna okazała się już zajęta. Niestety, sprawa zaczęła się komplikować. On zaczął zachowywać się dosłownie jak wykres funkcji sinus. Dniami nie odzywal się do mnie, nie pisał, nie dzwonił, był złośliwy, momentami chamski, a potem "wracał", zapraszał, wpadał - słowem - był milutki. Nie wiedziałam co myśleć, a taka sytuacja przedłużała się. Jedni mówili mi, że on chyba coś do mnie czuje, inni odradali dalszą znajomość, twierdzili, że to dupek. Miotałam się, a najgorsze było to, że był to rok maturalny i zamiast uczyć się przeżywałam to wszystko setki razy. Czułam, że jestem na równi pochyłej. Kiedy już postanowiłam sobie jakoś dać spokój, przyszedl czas studniówki. Było cudownie. Spędziłam z nim masę czasu, przez dwie godziny siedzieliśmy przytuleni do siebie... Myślałam, że to coś znaczy (wszak on nigdy nie mial wcześniej dziewczyny). Potem wszystko potoczyło się jak z mostu. On dowiedzial się od wspólnego znajomego, co do niego czuję. Zaproponowal mi chodzenie. Niestety, bańka prysła bardzo szybko. Kiedy byliśmy parą w ogole nie dbał o związek. Nie sprawial wrażenia, żeby mnie kochał, ba, żeby mu przynajmniej zależało. Męczył mie taki układ i bardzo bolał, bo ja mimo wszystko wciąż go kochałam. Znajomi dziwili mi się, że gdy życzyli nam wszystkiego dobrego ja mówiłam, że nie wiadomo, ile to potrwa, że może już za kilka dni sie rozejdziemy. Po niedługim czasie zerwaliśmy, właściwie on ze mną. Dowiedziałam się prawdy od osoby trzeciej: mój chłopak kocha się od paru lat w dziewczynie, która go nie chce! Powiedziałam mu to, stwierdził, że w takim układzie nie ma sensu dalej tego ciągnąć i zerwał (oczywiście wciskając bajeczkę że zawsze byłam jego najlepszą przyjaciółką). Czułam się jak śmieć, cierpiałam, że zabawił się mną zamiast powiedzieć prawdy (kiedyś pytałam go o tamtą, to mnie okłamał), a jednocześnie tęskniłam i chciałam, żeby wrócił. Nawet postawiłam na przyjaźń, byle być blisko. Zaczęły się najgorsze dni. Tuż przed maturą (a ja nie mogłam skupić się na nauce), a do tego byliśmy w jednej klasie... Gwoździem do trumny był fakt, że dwa tygodnie po zerwaniu poznał dziewczynę, której się podobał i zaczął z nią chodzić. Z zupełnie obcą osobą. Czułam podwójne upokorzenie, że widać tyle dla niego znaczyłam (ja - niby przyjaciółka) co jakaś obca osoba. Wtedy nastąpił przełom. Wiedziałam, że się muszę z tego wylizać. Nie było łatwo, ale rzuciłam się w wir nauki, zerwałam kontakty i starałam się przebywać ze znajomymi, by zagłuszyć to, co czułam. Skończył się rok szkolny, minęły matury, nasze drogi się rozeszły...
Kilka dni temu natknęłam się na niego na imprezie i... właśnie po czułam niesamowite uczucie: przeszło mi. Takie zobojętnienie błogie! Coś niesamowitego. Zrozumiałam, że nareszcie "wyleczyłam się" z tej miłości. Spokój niesamowity...
Teraz jestem na etapie tego sokoju, a jednocześnie braku wiary w uczucia. Mam wrażenie, że nic dobrego mnie już nie spotka, że nigdy mi nie wyjdzie. Łapię tego dołka szczególnie wtedy, kiedy widzę, jak moi wszyscy znajomi z dawnych lat tworzą szczęsliwe związki...
Nie chcę szkuać nikogo, czuję zniechęcenie, a momentami taką puskę. Czasami wspomninam mojego byłego, ale już w formie rozdziału zamkniętego.
Czekam na wyniki matur i rekrutację na studia. Czyli jestem w momencie podwójnego zakrętu życiowego, co za nim będzie, nie wiem...
No, trochę się rozpisałam, ale potrzebowałam to z siebie wyrzucić nareszcie. Dzięki, że chociaż tutaj mogłam
![:) :)](./images/smilies/usmiech.GIF)
...