dokladnie jak w temacie.... poklucilem sie z tata... i to nie pierwszy raz, ale teraz to juz tak bardziej powaznie. ogolnie chodzi o to ze ja niby go nie szanuje, nie pomagam w domu i w ogóle jestem piatym kolem u wozu. co powiecie np na taki tekst, ze jest tam jakas rozmowa i w czasie niej pojawi sie zdanie z "jego, nim, Ci". moj tata uwaza ze to jest brak szancunku gdy powiem o nim "on". zgodzilbym sie jesli bym to robil celowo i nie w trakcie jakiejs normalnej rozmowy... moja mama duzo pracuje wiec teoretycznie dom jest na mojej glowie, musze sprzatac czasem cos tam pomoc... i kiedys moj tata powiedzial mi wa czasie jednej z klutni, ze ja nic nie robie w domu. co mnie urazilo, poniewaz wtedy naprawde sie staralem i nie bylo dnia zeby dom choc troche bym "brudny". od tamtej pory kompletnie stracilem chec do tego sprzatania i juz sie tak nie przykladam, ale ciagle to robie, a moj tata ciagle powtaza, ze ja nic nie robie i go nie szanuje... a do tego najlepsze jest to, ze sie juz tak przyzwyczail, ze ja sprzatam, to jak tylko zoabczy ze cos jest nie tak to odrazu mnie wola... i w jego wypowiedzi zebym cos tam posprzatal nie ma kompletnie tonu, ktory mozna by przypisac do prozby o cos, nawet nie uzywa slow, ktore by sie na nia skladaly. jest tylko "grzesiek ! sprzatnij to...", "co to jest ?!?! wez to sprzatnij". i od tej ostatniej klutni doszedlem do wniosku, ze przeciez jak ja moge szanowac kogos kto mnie traktuje jak sluzacego.... w sumie moze nie bardzo was przekonalem do tego, ale nie da sie tego tak po prostu napiasac... to trzeba by zobaczyc... oczywiscie ja nie jestem bez winy, bo od jakiegos roku, kiedy to kolega pokazal mi gre online, to ciagle w nia gram i moze dlugo siedze przy komputerze i czasem powiem, ze cos zrobie "zaraz", ale to nie wynika z tego ze nie chce tego zrobic tylko z tego, iz gra jest online i nie moge czasem tak po prostu przerwac. a jesli cos o co mnie ktos poprosil nie jest wymagajace natychmiastowego zrobienia no to mowie to "zaraz", o ktore tez mi sie nie raz dostalo... nie chce tutaj robic z mojego taty jakiegos czlowieka, ktory sie zneca nad dzieckiem, ale... po prostu jak mozna wymagac szacunku dla kogos kto CIEBIE (mnie) nie szanuje ?!?!
myslalem nad wyjechaniem do babci na czas ferii zeby ochlonac i przemyslec sobie to wszystko, ale w sumie by to nic nie dalo bo by jeszcze bardziej sie rodzice wkurzyli o to.
ostatnio dowiedzialem sie jeszcze, ze kolezanka, na ktorej w pewnym stopniu mi zalezalo zaczela palic marichuane...

wczesniej jeszcze umarla babcia, jeszcze wczesniej dowiedzialem sie ze przeciez dziewczyna ktora daze jakimis glebszymi uczuciami nigdy mi nie robila nadziei...

tak wiec moje zycie jest w ogóle... extra... zastanawiam sie coraz czesciej nad smiercia, jak to jest, co jest po niej... czy warto by skonczyc z mekami jakie mnie tu ciagle napotykaja. jesli pomysle tylko o tym ze mam za niedlugo zmienic szkole, otoczenie w jakim bede zyl, poniewaz koncze gimnazjum, to po prostu mnie to przeraza... a co mnie jeszcze dobilo to to, ze ja nie posiadam... przyjaciela.... osoby ktora bylaby mi naprawde bliska... ze wszystkimi mam kontakty bardzo dobre, ale z nikim takie powazniejsze, jeszcze lepsze... znaczy ja wiem ze niby wszystko przede mna, ale na okreslony wiek przypadaja odpowiednie problemy i musze przyznac, ze problemy jakie przezywam w tym wieku zniechecaja mnie do przezywania dobrych zeczy w pozniejszych latach. nie mowie tu, ze jutro ide popelnic samobojstwo, ale mowiac szczerze mysle o nim czesto... i powiem tez, ze mnie to w ogóle nie przeraza... myslalem nawet nam pojsciem do psychologa, porozmawianiem z kims kto sie choc troche zna na ludziach... ale jakos nie moge sie zebrac do tego... w sumie ten temat stworzylem zebyscie w ogóle skomentowali co tutaj napisalem i mam prozbe zebyscie nie pisali jakis glupot, typu "eeeee mlody jestes, daj sobie spokoj, to nawet nie sa problemy", jak juz pisalem na okreslony wiek przypadaja odpowiednie problemy, a moj wiek raczej nie odzwierciedla mojego rozumowania, czy psychiki... aa i na koniec chce napisac, ze tzw "wiek buntu" nazwalbym "wiekiem zrozumienia", poniewaz ja zrozumialem, ze nie jestem dzieckiem, ktore mozna bic za kazdym razem jak cos zrobi nie tak jak chce rodzicic... tylko ze cos robie, bo chce to zrobic... a i jeszcze do tego co wczesniej pisalem o rodzinie...zdaje mi sie ze rodzina powinna wygladac jak zwiazek, czyli fundamentami powinno byc zaufanie i szacunek. czyli tez w pewnym stopniu powinno sie zgadzac ze zdaniem innego czlonka rodziny, w ogóle powinno sie brac wszystkich pod uwage... znaczy jesli chodzi o dzieci ponizej 10 lat to tu mozna by przymknac oko choc troche, powniewaz one nie sa w pelni psychicznie rozwiniete, ale np juz taki 15 jak ja rozumie co w okol niego sie dzieje... no dobra koncze ten esej :p i prosze raczej o komentarze dluzsze i nie lekcewazace.... z gory dziekuje