Witam
Chciałbym prosić o kobiece spojrzenie na mój przypadek i o komentarz "z drugiej strony barykady"
Mam 27 i od ponad 3 jestem w stałym związku. Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem i wszystko rozwinęło się w ekspresowym tempie, po pół roku byliśmy jak papużki nierozłączki, ona chorobliwie zazdrosna o każdą kobietę, każdą wolną chwilę staraliśmy się dzielić wspólnie, wspólnie też wyjeżdżaliśmy na wakacje, wypady, moja rodzina ją polubiła, ja w jej rodzinie też zostałem dobrze przyjęty, seks był czymś fantastycznym dla nas obojga, mieliśmy w swoim życiu też bardzo trudne chwile, w których to drugie było największym wsparciem gdy tego jedno potrzebowało, zdarzało się nam pomieszkiwać razem (mieszkamy od siebie 40km) tydzień, dwa, miesiąc, by zobaczyć czy wytrzymamy ze sobą

jednym słowem idylla. I chyba było zbyt pięknie. Jakieś pół roku temu zacząłem się zastanawiać czy coś jest nie tak, bo wydawało mi się, że seks z jej strony jest jakiś taki mechaniczny, bezuczuciowy. Oczywiście wszystkie swoje spostrzeżenia jej przekazywałem na bieżąco, bo wg mnie najważniejsza jest szczera rozmowa i odpowiedź była oczywiście przewidywalna że wydaje mi się. Kiedyś co wieczór potrafiła mi napisać jakiegoś smsa na dobranoc, w ciągu dnia, zasypywała mnie wiadomościami czasami i bardzo mi się to podobało, bo widać było, że jej zależy. Od tego feralnego pół roku zaczęła pisać rzadziej, a gdy pisała o "miłości", to przychodziła wiadomość "kocham".... nie kocham cię, nie bardzo cię kocham, a właśnie kocham i nic więcej. To też zapaliło ostrzegawczą lampkę w mojej głowie, ale zostawiłem to dla siebie bo stwierdziłem, że może być to uznane za przewrażliwienie

Prawdziwy obraz nadszedł w styczniu, gdy musiałem pójść do szpitala na pewien nieprzyjemny zabieg, po których czekały mnie prawie dwa miesiące leżenia w domu. Jak się pewnie już domyślacie w szpitalu się nie zjawiła, w weekend przed zabiegiem (miałem go w poniedziałek) też nie chciała do mnie przyjechać, choć miała pełną świadomość tego, że się stresuję, że potrzebuję wsparcia. Po zabiegu przeleżałem tydzień, drugi tydzień, a jej nie było, a to jej wypadało że nie może przyjechać bo jest ślisko i nie pożyczy jej ojciec samochodu, a to autobusu nie ma, a to musi jechać do kogoś tam po coś, jednym słowem standardowe wymówki. Jako człowiek sfrustrowany bólem i swoją niepełnosprawnością wyrzuciłem jej całą swoją żółć, że mam jej dość, że w związku miejsce drugiej połówki jest przy pierwszej w takich przypadkach i że może mi oddać moje graty bo jej już nie chcę. Przyjechała na drugi dzień (nagle miała jak

) spędziła u mnie jedną dobę. Reszta domowej rehabilitacji upłynęła mi samotnie. Tu zaczyna się kolejny ciekawy etap

Otóż jak stanąłem na nogi i zacząłem się z nią ponownie widywać, seksu zero bo ma okres (co dwa tygodnie prawie

), bo ją boli brzuch, bo nie... Przytulanie się na odczep, spędzanie czasu wspólne też jakieś takie na zasadzie "przyjedziesz to przyjedziesz, nie to nie przyjedziesz, a ja do ciebie nie będę jechała bo nie mogę", buziaki raczej koleżeńskie. Kilka razy próbowałem odejść i mówiłem że jej nie chcę i zawsze mnie zatrzymywała. Wreszcie zmusiłem ją do megapoważnej rozmowy i wydusiłem z niej że "nie wie czy mnie kocha, ale nie chce się rozstawać". No to ja naiwnie pomyślałem że to ja się postaram to ratować

Były kwiatki, miłe słowa, pomysły na wieczór, nic to nie dawało, nadal była jakaś dziwna i pomyślałem WTF? przecież to kurde ona powinna się starać nie ja, bo sama przyznała że te wszystkie problemy to jej wina. Z czasem zacząłem się do tego przyzwyczajać i coraz mniej do tego emocjonalnie podchodzić. Za każdym razem gdy chcę ją opuścić, a często się to zdarza, bo jednak jej zachowanie mnie irytuję (mówienie że chce być ze mną, a zachowywanie jakby chciala kolegi), ona stanowczo biega za mną, zatrzymuje mnie, dzwoni, pisze, bo nie chce się rozstawać, bo "może jeszcze będzie między nami tak jak było" (nie będzie, bo ja do kogoś takiego na pewno już zaufania miał nie będę przez te wszystkie kłamstwa którymi mnie karmiła), ale starań by się poprawiło nie ma żadnych. Na pytanie czy jedzie ze mną do mnie na weekend, odpowiada że nie, dlaczego? no bo nie i już, no to z mojej strony padają słowa, że jak mamy się widywać raz w miesiącu i nie wykorzystywać wolnych chwil do bycia ze sobą, to żegnam... wtedy pakuje się i nagle jedzie. Od pół roku nie wiem co to seks, przez ten okres co dwa tygodnie, bóle brzucha, zmęczenie, bóle głowy. Ok stwierdziłem że podejdę inaczej, może jakaś zabawa z gry wstępnej, tylko i wyłącznie. Zaczynam, staram się jak kiedyś bawię się łechtaczką, zero reakcji, gdy zbliżam się częścią dłoni do wejścia do pochwy "nie bo mnie tam boli". Nie wiem skąd wie, że ją boli, skoro od pół roku nic z mojej strony tam nie powędrowało (a samo z siebie nie boli, tylko przy penetracji). Kiedyś nie do pomyślenia było też by nad nasze spotkanie (najczęściej widzimy się tylko w piątek-sobota-niedziela, wolne dni, święta itp.) przedkładała spotkanie ze znajomymi których widzi na tygodniu, a też się takie coś zdarzyło. Jest tysiące aspektów, które da się zauważyć w jej zachowaniu, że jest inaczej niż było, nawet zanim sama mi się do tego przyznała. Jej siostra cioteczna zawsze dzwoniła do mnie lub do niej co robimy, teraz dzwoni do niej i pyta czy nie wpadnie bo gdzieś tam z kimś są, o mnie nawet nie wspomina. Mógłbym tak wymieniać przez cały dzień podobne drobnostki wskazujące na problem.
Zawsze byłem wobec niej uczciwy, w pewnym momencie pomyślałem, że oto ta właściwa, zawsze przedkładałem jej szczęście nad swoje, nie byłem ideałem który się nie pokłóci ani pantoflarzem na każde jej zawołanie, ale starałem się zawsze robić wszystko by pielęgnować ten związek. Nigdy nie przychodziła mi myśl o zdradzie, teraz zastanawiam się czemu jestem aż tak uczciwy i czemu mam to cholerne sumienie, bo może by mi było łatwiej. Twardo stąpam po ziemi, nie mam chorej nadziei że "wszystko się ułoży", raczej zrezygnowany się jeszcze z nią spotykam, żeby zaobserwować co będzie dalej, coraz częściej zaczynam szukać też alternatywy by spędzać czas inaczej, choć ciężko się odzwyczaić gdy przez ponad 3 lata było się z kimś na stałe. Szkoda mi też zamartwiać swoich rodziców bo wiem, że ją bardzo zaakceptowali, a mają pełno swoich zmartwień bym jeszcze miał dokładać im swoich, chciałbym też by doczekali wnuków, a widzę że będą musieli poczekać na kolejną szansę z następnego związku.
Chciałbym poznać tylko przypuszczalną genezę powstania problemu, a nikt tak nie zrozumie umysłu kobiety jak inna kobieta. Swoje koncepcje mam i jako facet, pewnie nietrudno się wam domyśleć, podejrzewam zdradę i kogoś innego mieszającego się między nas. Czekam na Waszą opinię...