jakis rok temu rozstalam sie z chlopakiem, kochalismy sie, ale nie potrafilismy sie ze soba porozumiec, poza tym z racji rozlaki przez to ze mieszkamy w innych miastach nie mielismy dla siebie czasu, studia, praca...no i ogolnie ten zwiazek nie mial sensu za duzo nas zazcelo dzielic, nie bylo to juz tym czym wczesniej kiedy chodzilismy razem do liceum, widzielismy sie codziennie, rozmawialismy..itd
to ja podjelam decyzje, wydawalo mi sie to jedynym sensownym wyjsciem, on wierzyl ze jesli sie kochamy to damy rade, ale postawilam na swoim..z perspektywy czasu mysle ze bylam niedojrzala do stworzenia powaznego zwiazku, gdzie mimo odleglosci dwoje ludzi sobie ufa i moga byc szczesliwi, zabraklo mi wiary, sily, poddalam sie.. jakos przyjal to do wiadomosci, jescze przez jakis czas zabiegal o mnie ale potem przestal, przestalismy do siebie dzwonic, kontakt sie praktycznie urwal, wiem ze on czul i czuje sie nadal bardzo skrzywdzony przeze mnie, nie wiem moze zrobilam to z wygody, moi rodzice nie za bardzo go akceptowali, chcieli zebym spotykala sie z kims spokojnym, powaznym , a to byl i jest taki troche szaleniec, outsider
w zeszle wakacje przypadkiem spotkalismy sie na imprezie, mimo ze bylo wielu znajomych to w sumie caly wieczor spedzilismy siedzac razem, rozmawialismy, chcial sprobowac jescez raz pytal co o tym mysle, bylam zaskoczona nie myslalam ze moze wyjsc z taka propozycja jednoczesnie poczulam jakies takie dziwne uklucie w sercu ze ja tez tego chce, ze przez te kilka miesiecy myslalam tylko o nim, kilka dni po tym spotkaniu on wyjezdzal za granice do pracy,nie chcial zebym niczego deklarowala bo znow moze byc tak jak rok wczesniej kiedy to przez jego wyjazd oddalilismy sie od siebie, zaczelismy studia w innych miastach, zachlysnelam sie troche tym wszystkim i zapomnielismy o sobie..
no i na tej imprezie widzilismy sie ostatni raz... az do przedwczoraj, kiedy to po miesiacach zabiegania o spotkanie udalo mi sie go zlapac, po tym jak przez kilka miesiecy pisalam mu ze musze z nim pogadac, ze nie jest mi obojetny,on mowil ze ja tez nie, ze bardzo mi zalezy zeby sie ze mna spotkal i mnie wysluchal; pojechalam i nic NIC mu nie potrafilam powiedziec z rzeczy ktore chcialam, zablokowalam sie, gadalismy o glupotach nie potrafilam wejsc na temat z ktorym przyjechalam, spanikowalam ze mnie odrzuci, rozstalismy sie jak przyjaciele buzi w policzek i tyle

zmarnowalam szanse, zabraklo mi pewnosci siebie, nigdy nie umialam rozmawiac o uczuciach, kiedys kiedy to ja bylam pania, kiedy to on zawsze zabiegal o mnie nie musialam sie tak starac, wydawalo mi sie to proste, dopiero jak to stracilam docenilam to co mialam, a teraz jak przyszlo co do czego, poczulam sie taka slaba, zabil mnie strach nie potrafilam znalezc slow, mimo ze od pol roku ukladalam sobie setki razy te rozmowe, wiedzialam co chce powiedziec to mnie kompletnie zatkalo, jak go zobaczylam to motylki w brzuchu, a serce w gardle na jezyk zabraklo miejsca...
kocham go, bardzo go kocham a nie potrafie mu tego powiedziec, i boje sie ze to byla moja jedyna szansa, nie wiem co teraz powinnam zrobic
powiecie zebym sobie odpuscila ale nie umiem
on jest jak choroba, jak narkotyk, nie radze sobie z tym
wiem ze napisane bardzo chaotycznie jesli macie jakies pytania odpowiem